HAWAJE
07:38
CHICAGO
11:38
SANTIAGO
14:38
DUBLIN
17:38
KRAKÓW
18:38
BANGKOK
00:38
MELBOURNE
04:38
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » 5 Tygodniowa Podróż Balonem nad Afryką » 5TPBnA; Rozdział XXXV
5TPBnA; Rozdział XXXV

Juliusz Verne


Od czasu, gdy Kennedy zajął miejsce obserwacyjne w łodzi, spoglądał bezustannie i uważnie na horyzont. Po pewnym czasie zwrócił się do doktora i rzekł:
- Jeśli się nie mylę, widzę tam zbiorowisko ludzi i zwierząt, wciąż się poruszających.
- A może to burza, która nas chce znów porwać na północ? - rzekł Fergusson, powstając w celu zbadania horyzontu.


- Nie przypuszczam, aby to miała być burza, to stado dzikich wołów lub gazeli.
- Być może Dicku, ale chwilowo jest ono oddalone od nas o 10 mil i nawet przez lunetę nie mogę dokładnie dojrzeć.
- W każdym razie nie stracę tego punktu z oczu, a zdaje mi się, że są to jeźdzcy! patrz...
Doktór uważnie się przyglądał wspomnianemu punktowi.
- Może masz słuszność, jest to oddział Arabów lub Talibasów, zachowują ten sam kierunek co i my, lecz my ich prześcigniemy, za pół godziny będziemy ich widzieli.
Kennedy chwycił ponownie lunetę i starał się zbadać szczegółowo, co to są za ludzie. Jeźdźców można było dokładnie rozpoznać i nawet zauważyć, że garstka odłączyła się.
- Widocznie są to manewry lub polowanie - rzekł Kennedy. - Ci ludzie zdają się kogoś ścigać.
- Cierpliwości, Dicku, wkrótce dognamy ich, a nawet prześcigniemy. Robimy teraz więcej niż 20 mil na godzinę, żaden koń temu nie podoła. Po kilku minutach szczegółowej obserwacyi, Kennedy znów zawołał:
- Jest około 50 Arabów, pędzących galopem, widzę ich dokładnie; teraz przywódca ich znajduje się na czele, oddalony o 100 kroków, a wszyscy podążają za nim. - Niechaj będą, kim chcą, nie mamy się czego obawiać, a w razie potrzeby wzniosę się wyżej.
- Czekaj Samuelu! czekaj! To dziwne - dodał po chwili - ci Arabowie mają wygląd, jakby ścigali kogo.
- Czy jesteś tego pewny?
- Tak, nie mylę się, polują, i to na człowieka. Jeden oddalony o 100 kroków, nie jest przywódcą, lecz zbiegiem.
- Zbiegiem - powtórzył Samuel - nie traćmy go z oczu, ale chwilę jeszcze czekajmy.
- Samuelu! Samuelu! - zawołał po chwili wzruszonym głosem.
- Co takiego? - Czy to złudzenie optyczne? czy to możliwe? To on, Samuelu, to on!
- On! - zawołał także Fergusson.
On! To słowo wystarczyło, nie potrzeba było wymieniać imienia.
- On jest na koniu, zaledwie o 100 kroków od swych prześladowców! Ucieka!
- W istocie, to Joe - rzekł doktór, blednąc.
- W ucieczce nie może nas zauważyć!
- Wkrótce spostrzeże - dodał Fergusson.
- Jakim sposobem?
- Za pięć minut znajdziemy się o 15 stóp od ziemi, ponad nim.
- Za pomocą strzału zwrócę jego uwagę.
- Nie, tego nie trzeba robić, gdyż on nie może zawrócić, jest zupełnie odciętym.
- Cóż robić?
- Czekać!
- Czekać do chwili, gdy Arabowie go pochwycą?
- My ich uprzedzimy. Teraz jesteśmy od niego oddaleni zaledwie o 2 mile i gdy tylko koń Joe`go wytrzyma!...
- Wielki Boże! - krzyknął Kennedy. - Co się stało?
Kennedy wydał okrzyk przerażenia, gdy ujrzał, jak Joe spadł na ziemię; koń jego padł widocznie znużony i zupełnie wyczerpany.
- On nas widział! - zawołał doktór radośnie; - gdy znów powstał i dosiadł konia, dawał nam znaki. - Ale Arabi go dościgną! dlaczego czekać?
Ach, ten odważny chłopiec, hura! - wykrzyknął strzelec, który nie mógł już opanować swej radości.
Joe natychmiast po upadku znowuż powstał, a gdy potem doścignął go jeden z jeźdzców, jednym skokiem na stronę usunął mu się i jak pantera skoczył, chwycił Araba za gardło i udusił. Rzuciwszy trupa na ziemię, znowu począł pędzić dalej.
Krzyki przekleństwa i gniewu Arabów rozległy się w powietrzu, a ponieważ zajęci byli wyłącznie ściganiem zbiega, nie zauważyli wcale "Victoryi", oddalonej od nich zaledwie o 50 kroków i unoszącej się ponad nimi na wysokości 30 stóp. Jeden z jeźdzców coraz więcej się zbliżał do Joe`go, zamierzając nań uderzyć dzidą.
Widząc to Kennedy, dał strzał, który Araba powalił na ziemię.
Joe na odgłos strzału nawet się nie odwrócił.
Część jeźdźców na widok "Victoryi" stanęła, reszta jednak nie zaniechała pościgu.
- Co ten Joe robi? Dlaczego nie zatrzymuje się? - wołał Kennedy.
- Joe zachowuje się bardzo dobrze, odgadłem myśl jego, trzyma się w kierunku balonu i liczy na naszą pomoc!
- Uprowadzimy go z przed nosa tych Arabów.
- Teraz jest oddalony od nas zaledwie o 200 kroków.
- Co mam czynić? - pytał Kennedy.
- Przedewszystkiem odłożyć strzelbę.
- Dobrze!
- Czy możesz utrzymać w ręku 150 funtów balastu?
- Jeszcze więcej!
- To wystarczy.
I doktór wręczył mu worki z piaskiem.
- Stój w głębi łodzi i bądź gotów wyrzucić balast za jednym zamachem! Ale błagam cię, czekaj chwili rozkazu!
"Victoria" wznosiła się teraz nad jeźdzcami, którzy ścigali Joe`go w galopie.
Doktór stał przy przedniej krawędzi łodzi i trzymał w ręku rozwiniętą drabinkę, celem spuszczenia jej w odpowiedniej chwili.
Joe znajdował się w oddaleniu 50 kroków od swych prześladowców. "Victoria" znalazła się ponad tem miejscem.
- Baczność, Kennedy! Joe, uważaj! - krzyknął doktór, wyrzucając drabinę, której stopnie dotykały ziemi.
Joe odwrócił się i pochwycił drabinę, w tej samej chwili doktór rzekł do Kennedy`ego.
- Puszczaj!
- Stało się!
I "Victoria", pozbawiona ciężaru większego od wagi Joe`go, wzniosła się w powietrze na 150 stóp.
Joe trzymał się z całych sił drabiny i wdrapał się ze zręcznością klowna cyrkowego do swych towarzyszy, którzy go przyjęli z otwartemi rękoma.
Arabi wydali okrzyk zdziwienia i gniewu, gdy im uprowadzono ofiarę.
Joe, dotarłszy do łodzi, zawołał:
- Panie doktorze, panie Dicku! - i zemdlał, podczas gdy Kennedy wciąż wykrzykiwał:
- Ocalony! ocalony!
Joe był prawie nagi, a ręce i nogi zakrwawione świadczyły o przebytych cierpieniach.
Doktór ułożył go starannie w namiocie, przewiązawszy rany.
Niebawem Joe odzyskał przytomność i zażądał kieliszka wódki. Po wypiciu jej odważny chłopiec uścisnął dłoń doktora i Kennedy`ego i oświadczył, że może opowiedzieć swoje przygody. Ale Fergusson nie pozwolił mu mówić i Joe pogrążył się w głębokim śnie, który wielce mu się przydał.
"Victoria" posuwała się dalej w kierunku zachodnim i pod wieczór przeszła 10-ty stopień długości.

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

1


w Foto
5 Tygodniowa Podróż Balonem nad Afryką
WARTO ZOBACZYĆ

RPA: Zulusi
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

KwA 9: 03`06; Niger - Jeden dzień z Tiką
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl