HAWAJE
17:26
CHICAGO
21:26
SANTIAGO
00:26
DUBLIN
03:26
KRAKÓW
04:26
BANGKOK
10:26
MELBOURNE
14:26
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » 5 Tygodniowa Podróż Balonem nad Afryką » 5TPBnA Rozdział XXXIII
5TPBnA Rozdział XXXIII

Juliusz Verne


O godzinie 3-ciej rano dął wiatr z taką siłą, że "Victoria" z trudem mogła się na ziemi utrzymać.
- Musimy się stąd oddalić - rzekł doktór - nie możemy tu dłużej pozostać.
- A Joe?
- Nie opuszczę go, stanowczo nie opuszczę, chociażby miał mnie orkan zagnać o sto mil stąd, powrócę. Ale gdy pozostaniemy tu, wszyscy się narazimy.
- Bez niego udać się w dalszą podróż! - zawołał żałośnie Szkot.


- Mój drogi, dla mnie jest to niemniej bolesne, ale musimy się poddać konieczności.
Odjazd jednakże był połączony z wielką trudnością. Głęboko zapuszczonej kotwicy pomimo usiłowań, nie można było odczepić i Fergusson był zmuszony przeciąć linę. "Victoria" wzniosła się odrazu na 300 stóp i skierowała się bezpośrednio na północ. Doktór nie mógł temu przeszkodzić i, założywszy ręce, pogrążył się w ponurem rozmyślaniu.
Po upływie paru minut przemówił do Kennedy`ego w te słowa:
- Może źle zrobiliśmy, żeśmy się w taką podróż puścili?...
- Przed paru dniami uważaliśmy się za szczęśliwych, żeśmy uniknęli wielkiego niebezpieczeństwa - odpowiedział strzelec. - Biedny Joe, prawa natura, dobre serce! Jeżeli na chwilę dał się oślepić bogactwami, to jednak dobrowolnie poświęcił swe skarby. Teraz jest daleko od nas i wiatr unosi nas coraz dalej, ale my znów powrócimy, nieprawdaż?
- Tak, Dicku, nawet gdyby nam przyszło iść pieszo do jeziora Tschad i zetknąć się z sułtanem Bornu.
- Będę ci towarzyszył wszędzie - zapewniał z siłą strzelec. - Możesz na mnie liczyć! Joe poświęcił się dla nas, my poświęcimy się dla niego!
Postanowienie to dodało otuchy dwom przyjaciołom, czuli się silniejszymi dzięki wspólnej myśli.
Fergusson starał się znaleść prąd przeciwny, któryby mógł go zbliżyć znowu do jeziora, ale było to teraz niemożliwem ze względu na orkan, szalejący przeraźliwie.
"Victoria" przeleciała kraj Tibbusów, przecięła Belad-el-Dscherid i przybyła do morza piaszczystego; ostatni pas roślinności znikał w oddali.
Balon sunął jak gwiazda ruchoma i w ciągu 3-ech godzin przebył 60 mil.
- Nie możemy się zatrzymać! nie możemy się spuścić! - wołał doktór. - Żadnego wzniesienia, ani jednego drzewa! Czyż, przebywszy pustynie, niebiosa sprzysięgły się przeciwko nam?
Tak mówił doktór w rozpaczy, nie mogąc powstrzymać pomimo wszelkich wysiłków biegu balonu. Orkan szalał straszliwie, Kennedy z rozwianym włosem spoglądał nieruchomie, milcząc, a doktór, zdawało się, iż w tem grożącem niebezpieczeństwie odzyskiwał spokój i odwagę. Twarz jego była spokojna, nawet wówczas, gdy "Victoria", zakręciwszy się, nagle zawisła. Wiatr północny przeważył teraz i gnał obecnie balon w przeciwnym kierunku, ale z równie wielką szybkością.
- Dokąd dążymy? - pytał Dick zaniepokojony.
- Niechaj Opatrzność nami kieruje, kochany Dicku, nie należało nawet na chwilę w nią wątpić. Ona wie lepiej, co dla nas zbawienne i prowadzi obecnie do miejsc, których nie spodziewaliśmy się ujrzeć.
Do niedawna roztaczające się niziny zaczęły ustępować miejsca małym pagórkom; wiatr dął jeszcze wciąż gwałtownie i "Victoria" sunęła w przestworzu nadzwyczaj szybko.
Droga, którą obecnie przebywali podróżni, była inną, zamiast brzegu Tschadu widziano wciąż pustynię. Kennedy zwrócił uwagę przyjaciela na tę okoliczność.
- To nic - uspokajał go doktór - najważniejszą jest dla nas rzeczą przybyć znowu na południe, prawdopodobnie ujrzymy miasto Wuddie lub Kuka i nie omieszkamy tam się zatrzymać.
- Zgadzam się z tem - odparł strzelec. - Niechaj nas tylko Pan Bóg strzeże od tego, abyśmy nie byli zmuszeni przejeżdżać pustyni. Zdaje mi się, że wiatr słabnie, kurz, unoszący się nad piaskiem, mniej gęsty i horyzont rozjaśnia się.
- Tem lepiej, trzeba uważnie śledzić przez lunetę, żaden punkt nie powinien ujść naszej uwagi.
- Ja się tem zajmę, Samuelu. Jak tylko się ukaże pierwsze drzewo, nie omieszkam ci zaraz o tem powiedzieć.
I Kennedy siadł z lunetą w ręku na krawędzi łodzi.



Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

1


w Foto
5 Tygodniowa Podróż Balonem nad Afryką
WARTO ZOBACZYĆ

Zimbabwe: W świecie zwierząt...
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

ZIM 8; Spływ po rzece Zambezi
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl