HAWAJE
03:11
CHICAGO
07:11
SANTIAGO
10:11
DUBLIN
13:11
KRAKÓW
14:11
BANGKOK
20:11
MELBOURNE
00:11
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » 5 Tygodniowa Podróż Balonem nad Afryką » 5TPBnA; Rozdział XVII
5TPBnA; Rozdział XVII

Juliusz Verne


Nazajutrz, o 5-tej godzinie zrana, rozpoczęły się przygotowania do podróży, które niebawem zostały ukończone i "Victoria" uniosła się, pędząc z szybkością 18 mil na godzinę w kierunku północo-wschodu. Doktór poprzedniego wieczora z wysokości gwiazd określił ściśle położenie. Znajdowano się pod 2°40` szerokości południowej od równika, co się równa 160 milom geograficznym.

"Victoria" przesuwała się ponad licznemi wioskami, nie troszcząc się o krzyki ludności. Doktór szkicował widoki okolic, przebył Rubemhe, prawie tak stromy jak Usagara i napotkał potem w Tenga pierwsze ślady łańcucha gór Ukerewe, które wedle jego mniemania, miały być początkiem Gór Księżycowych. Z Kafuro, wielkiego okręgu handlowego kraju, zauważył nakoniec na horyzoncie poszukiwane jezioro, które kapitan Speke ujrzał w dniu 3 sierpnia 1858 roku. Fergusson uczuł na widok ten wzruszenie; osiągnął on prawie cel swej podróży odkrywczej i, zaopatrzywszy się w lunetę, nie mógł oderwać oczu od tego tajemniczego kraju.

Pod nim roztaczała się cudowna kraina. Całe terytoryum, usiane górami średniej wysokości, dobiegającymi aż do jeziora. Pola jęczmienia zamieniały uprawę ryżu; tu rosło "plantago", z którego wyrabiają krajowe wino i "mwani", dzika roślina, używana zamiast kawy.

Około 50 chat o dachach krytych słomą kolorową, tworzyło stolicę Karagwah. Z wysokości można było zauważyć zdumione oblicza dość pięknej rasy o żółto-brunatnej cerze. Kobiety o nieprawdopodobnej tuszy poruszały się z trudem w plantacyach, przyczem doktór objaśnił towarzyszy, że otyłość tę zawdzięczają ciągłemu piciu gęstego mleka.

O godzinie 12-tej znajdowała się "Victoria" pod 1°45` południowej szerokości, o 1-szej wiatr pognał ją ponad jezioro. Kapitan Speke nadał temu jezioru nazwę Victoria-Nyanza (Nyanza-jezioro).

W tem miejscu mogło ono mieć szerokości około 90 mil, na południowym krańcu znalazł kapitan grupę wysp, którą nazwał archipelagiem Bengalskim. Dotarł aż do Muanza, na wybrzeżu wschodniem, gdzie był dobrze przyjętym przez sułtana. Dokonał trygonometrycznych pomiarów jeziora, nie mógł jednak znaleść barki celem przejechania tegoż i zwiedzenia dużej wyspy Ukerewe. Ten zaludniony kraj był rządzony przez trzech sułtanów i tworzy obecnie półwysep.

"Victoria" zbliżyła się do jeziora więcej na północ ku wielkiemu zmartwieniu doktora, który pragnął określić południową jego część. Zarośnięte gęstymi krzakami brzegi, ginęły literalnie pod miriadami jasno-brunatnych moskitów. Kraj ten nie był zamieszkany; widziano całe stada koni rzecznych, tarzających się w krzakach, lub wynurzających łby z białawej wody jeziora. Z góry jezioro wydawało się tak dużem, iż można było sądzić, że to morze.

Doktór z trudem kierował balonem, obawiał się uniesienia na wschód, ale na szczęście prąd zagnał go bezpośrednio na północ i o 6-tej godzinie wieczorem opuściła się "Victoria" na małą wyspę, 20 mil oddaloną od wybrzeża pod 0°30` szerokości i 35°52` długości.

Podróżnicy umocowali kotwicę na drzewie, a ponieważ pod wieczór wiatr ustał, "Victoria" zawisła spokojnie. Nie można było myśleć o wylądowaniu, tutaj, tak samo jak na wybrzeżach jeziora Nyanza całe legiony moskitów pokrywały ziemię. Joe, który zajął się przytwierdzeniem kotwicy, powrócił pokłuty, ale nie gniewał się o to, gdyż zachowanie moskitów uważał za bardzo naturalne.

W środę, 23 kwietnia, o godzinie 4-tej rano, "Victoria" wyruszyła w drogę.
Panowała gęsta mgła, niebawem jednak przez wiatr rozwiana i balon posunął się prostą drogą w kierunku północnym.
- Jesteśmy na dobrej drodze - zawołał radośnie doktór - jeżeli nie dziś, to nigdy nie ujrzymy Nilu. Moi przyjaciele, tutaj przebywamy równik!
- Oho! - zawołał Joe - więc tu przechodzi równik?
- Tak jest, kochany chłopcze.
- A więc, zdaje mi się, że wypadałoby go uczcić i to bez straty czasu.
- Szklanka grogu niechaj zatem uczci ten dzień - śmiejąc się, odpowiedział doktór.

W ten sposób przejście linii na pokładzie "Victorii" było uroczyście obchodzone. Balon szybko posuwał się dalej. Na zachodzie widziano niskie wybrzeże, a w oddali ukazywały się wzgórza Uganda i Usoga. Szybkość wiatru wzmagała się znacznie, robiono 30 mil na godzinę.

Wody Nyanzy wezbrały i szumiały jak bałwany morskie. - Jezioro to - powiedział doktór - jest bardzo głębokie i prawdopodobnie skutkiem swego wzniesienia jest naturalnym łożyskiem rzek wschodniej części Afryki. Niebiosa powracają mu za pomocą deszczu wody, które skądinąd mu odbierają. Zdaje mi się prawie na pewno, że Nil stamtąd wypływa.
- Zobaczymy - dodał Kennedy.

Zbliżano się teraz do zachodniego wybrzeża, widocznie było opuszczonem. Wiatr dął w kierunku wschodnim i można było ujrzeć drugi brzeg jeziora. Fergusson, kierując balonem, jednocześnie ciekawie przyglądał się temu krajowi.
- Patrzcie! - wołał on - patrzcie, przyjaciele, opowiadania Arabów były prawdziwe! Mówili oni o pewnej rzece na północy, do której wpada Ukerewe. Rzeka ta istnieje, przejeżdżamy nad nią, płynie z szybkością naszego wzlotu i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa łączy się z wodami morza Śródziemnego. To Nil!
- To Nil! - Powtórzył Kennedy, któremu udzielił się zapał Fergussona.
- Niech żyje Nil! - wołał Joe.
Olbrzymie skały tamowały bieg tej tajemniczej rzeki; wody burzyły się, tworzyły katarakty, które utwierdzały jeszcze więcej w mniemaniu, iż tutaj należy szukać źródeł Nilu.
- To Nil! - powtórzył stanowczo doktór - zarówno jego nazwa, jak źródło, skąd wypływa, gorąco zajmowały uczonych. Nazwę wywodzono z języków greckiego, koptów i sanskrytu; wreszcie na jedno to wyjdzie, skąd nazwę swą wywodzi, gdy nareszcie odsłoni tajemnicę swych źródeł.
- Lecz - dodał strzelec - jak możemy się przekonać, iż rzeka ta, jest tą samą, którą podróżnicy z północy zbadali?
- Otrzymamy pewne dowody - odpowiedział Fergusson - jeżeli tylko wiatr będzie nam sprzyjał przez jedną godzinę.

Góry usuwały się, ustępując miejsca licznym wioskom, otoczonym polami trzciny cukrowej i sezamu. Ludność tych okolic była nieprzyjacielsko usposobioną, widać było, że jest więcej skłonną do gniewu, niż ubóstwiania cudzoziemców; zdawało się, iż uważano badanie źródeł Nilu za świętokradztwo. "Victoria" musiała wystrzegać się strzałów karabinowych.
- Muszę tu wylądować - dodał Fergusson - chociażby na kwadrans, w przeciwnym razie rezultaty naszych odkryć nie mogą być określone.
- Więc jest to koniecznem?
- Niewątpliwie i wylądujemy, chociażbyśmy byli zmuszeniu użyć broni.
- Owszem - odpowiedział Kennedy, spoglądając na swą strzelbę.
- Nie byłoby to po raz pierwszy, że z bronią w ręku odda się usługę nauce - rzekł doktór - coś podobnego wydarzyło się pewnemu francuskiemu uczonemu w górach hiszpańskich.
- Bądź spokojny, Samuelu, i spuść się na twoją straż przyboczną.
- Czy wzniesiemy się jeszcze wyżej, panie doktorze?
- Tak, aby uwidocznić sobie dokładnie ukształtowanie kraju.

Po upływie 10 minut "Victoria" wznosiła się do 2500 stóp ponad ziemię. Z tej wysokości można było zauważyć całą sieć strumieni, które rzeka przyjmowała w swoje łożysko.
- Jesteśmy w miejscu oddalonem o 90 mil od Sandokoro - powiedział doktór - i niespełna 5 mil od miejsca, którego dosięgli podróżnicy, idąc z północy. Zbliżymy się ostrożnie ku ziemi - i "Victoria" opuściła się o 2000 stóp.
- Teraz przyjaciele, bądźcie na wszystko przygotowani!

"Victoria" opuściła się jeszcze i była oddaloną zaledwie o 100 stóp od ziemi. Tuziemcy wrogo usposobieni znajdowali się we wsiach, położonych na brzegach rzeki.
Pod 2-gim stopniem tworzy Nil spadek, mający około 10 stóp wysokości i jest nie do przebycia.
- To jest wodospad, opisany przez pana Debono - rzekł doktór.

Łożysko rzeki rozszerzało się i było usiane licznemi wyspami, z których Fergusson nie spuszczał oczu. Zdawało się, że szukał miejsca do wylądowania. Kilku negrów, płynących w łodzi pod balonem, powitał Kennedy wystrzałem, nie trafiającym ich wszakże. Czarni na odgłos strzałów szybko skierowali łódź do brzegu.
- Szczęśliwej podróży! - wołał Joe. - Na ich miejscu nie wracałbym w pobliże takiego potwora, ciskającego piorunami.
Nagle Fergusson chwycił za lunetę i skierował ją na wyspę, położoną w środku rzeki.
- Cztery drzewa, patrzcie, oto tam!
W istocie były widoczne cztery, oddzielnie wznoszące się drzewa.
- To wyspa Benga! nie ulega żadnej wątpliwości! Z pomocą Boską tam wylądujemy - dodał doktór.
- Ale zdaje się, iż wyspa ta jest zamieszkaną, panie Samuelu.
- Joe ma słuszność, jeżeli się nie mylę, spostrzegam około 20 tuziemców.
- Zmusimy ich do ucieczki, przyjdzie to łatwo - odpowiedział Fergusson.
"Victoria" zbliżała się do wsi. Negrzy, należący do szczepu Makado, wydali straszny krzyk; jeden z nich podrzucił w górę kapelusz, Kennedy wycelował i kapelusz rozleciał się w kawałki.
Był to sygnał do ogólnej ucieczki; tuziemcy rzucili się do rzeki i przepłynęli ją; z obydwóch brzegów padał grad kul, nie wyrządzających żadnych szkód balonowi, którego kotwica opuściła się na odłam skały.
Joe zeszedł na ziemię.
- Drabinę! - wołał doktór - za mną Kennedy!
- Co zamierzasz robić?
- Wysiąść, potrzeba mi świadka!
- Jestem gotów!
- Joe, czuwaj!
- Chodź Dicku - powiedział doktór, gdy stanął na lądzie i zaprowadził swego towarzysza do grupy skał, znajdujących się na skraju wyspy.
Przybywszy tu, robił przez czas pewien poszukiwania, nagle pochwycił strzelca za rękę i rzekł: - Patrz tam!
- Litery! - zawołał Kennedy.
W istocie ukazały się w skale wyryte duże, zupełnie czytelne litery "A.D.".
- A.D. - mówił doktór ( Andrea Debono! pierwsze litery imienia i nazwiska podróżnika, który badał górny bieg Nilu.
- Nie ulega to wątpliwości!
- Czy teraz jesteś przekonany?
- To Nil, nie można o tem więcej wątpić!
Doktór spojrzał jeszcze raz na te drogocenne inicyały i odrysował ściśle ich formę i wielkość.
- A teraz wróćmy do balonu! - zawołał.
- Prędko, gdyż są tam liczni tuziemcy, zamierzający przepłynąć rzekę.
- Mało nas to teraz obchodzi. Jeżeli wiatr przez parę godzin poniesie nas na północ, to dotrzemy do Gondocoro i uściśniemy dłonie naszych rodaków.
Po upływie 10 minut "Victoria" uniosła się majestatycznie; doktór na znak osiągniętych rezultatów wywiesił flagę Anglii.


Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

1


w Foto
5 Tygodniowa Podróż Balonem nad Afryką
WARTO ZOBACZYĆ

RPA: Johannesburg
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

AUS i PNG 10; Błotni ludzie
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl