HAWAJE
15:32
CHICAGO
19:32
SANTIAGO
22:32
DUBLIN
01:32
KRAKÓW
02:32
BANGKOK
08:32
MELBOURNE
12:32
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » 5 Tygodniowa Podróż Balonem nad Afryką » 5TPBnA; Rozdział III
5TPBnA; Rozdział III

Juliusz Verne


Doktór Fergusson miał przyjaciela, który, chociaż różnił się z nim pod wieloma względami, zwłaszcza usposobieniem, wszelako panowało pomiędzy nimi powinowactwo ducha i serca.

Dick Kennedy, tak się nazywał ów przyjaciel, był Szkotem w całem tego słowa znaczeniu: otwarty, stanowczy, o niezłomnej woli. Mieszkał w małem miasteczku Leith, w pobliżu Edyburgu, zajmował się rybołówstwem, nie zaniedbując ulubionego polowania, czemu się wreszcie dziwić nie można, bo był prawdziwem dzieckiem Kaledonii, przyzwyczajonem większą część życia spędzać w górach. Znano go też powszechnie jako wybornego strzelca.
Fizyognomia Kennedy`ego przypominała twarz Halberta Glendininga, opisaną przez Walter Scotta w powieści p.t. "Klasztor". Był zgrabny, posiadał siłę herkulesową, opaloną twarz, ożywione czarne oczy; w ogóle robił na pierwszy rzut oka bardzo przyjemne wrażenie.

Przyjaciele zapoznali się w Indyach, służąc w jednym pułku; Dick z zamiłowaniem polował na tygrysy i słonie, Samuel zaś oddawał się badaniom roślin i owadów; rezultaty osiągnięte przez obydwóch były bardzo pomyślne. Przyjaźń młodych ludzi niczem nie została zamąconą; losy rozdzielały ich wprawdzie od czasu do czasu, ale sympatya znowuż łączyła.

Po powrocie do Anglii często się rozłączali z powodu wypraw przedsiębranych przez doktora, który jednakże za powrotem nieomieszkał zawsze parę tygodni przepędzić u swego przyjaciela. Dick gawędził wówczas o przeszłości, a Samuel poruszał projekty przyszłości; jeden patrzał wstecz, drugi wdal.

Po przybyciu z Tybetu doktór przez dwa lata nie wspominał o nowych podróżach i Dick cieszył się nadzieją, że jego upodobania do podróży i przygód zostały wreszcie zaspokojone. Myśl ta napawała go rozkoszą. Kennedy domagał się od przyjaciela, aby zaniechał raz na zawsze podróży, zaznaczając, iż dla wiedzy dość już pracował, a dla ludzkości nawet za wiele. Fergusson wówczas nic nie odpowiadał, był wciąż zamyślony, nie sypiał po nocach, robiąc doświadczenia z rozmaitemi maszynami, niewiadomego użytku. Z tego wszystkiego widocznem było, że kiełkowała w mózgownicy jego myśl jakaś.

Nad czem mógł on tak rozmyślać i pracować? zapytywał siebie Kennedy, gdy przyjaciel jego w styczniu opuścił go i przeniósł się do Londynu. Odpowiedź na to pytanie znalazł następnego dnia w zaznaczonym już przez nas artykule "Daily Telegraph".
- Litościwy Boże! - zawołał - ten człowiek zwaryował!
Przebyć Afrykę balonem! - A więc o tem myślał przez dwa ostatnie lata!
Te i temu podobne wykrzyki wydawał Dick, uderzając się pięścią w czoło - wzruszenie jego nie miało granic.

Gdy stara jego przyjaciółka, pani Elżbieta, zwróciła uwagę, że cały ten projekt może polegać na mistyfikacyi, odpowiedział żywo:
- Głupstwo! znam przecie Samuela, projekt taki mógł tylko powstać w jego głowie. Puścić się balonem, bujać w powietrzu! zazdrościć ptakom!
Nie! z tego nic nie będzie! postaram się temu przeszkodzić! Jeśli mu się tym razem nie stawi przeszkód, któż zaręczy, iż pewnego pięknego poranku nie puści się w podróż na księżyc!

Jeszcze tego samego wieczora wzburzony i zaniepokojony wsiadł do wagonu kolei żelaznej i następnego dnia rano stanął w Londynie. Niebawem po przybyciu do stolicy, fiakr zawiózł go przed mały domek doktora, położony przy ulicy Soho square Greck. Wszedł do przedsionka i przybycie swe zwiastował silnem uderzeniem we drzwi, które niebawem otworzył Fergusson.
- Dick? - zawołał doktór, nie wyrażając wielkiego zdziwienia.
- Tak, to ja - odpowiedział Kennedy.
- Czyś przybył na polowanie do Londynu? Cóż cię tu sprowadza?
- Zamiar popełnienia przez kogoś wielkiego głupstwa, któremu chcę przeszkodzić.
- Głupstwa?
- Czy wiadomość podana w tej oto gazecie jest prawdziwą? - zawołał Kennedy, pokazując numer "Daily Telegraph".
- Więc o tem mówisz? te dzienniki muszą zaraz wszystko wypaplać, ale usiądź, kochany Dicku.
- Nie, nie usiądę! - powiedz mi, czy w istocie masz zamiar odbycia tej podróży?
- Tak, stanowczo, przygotowania są w pełnym biegu, ja... - Gdzie się odbywają te przygotowania? jakem Dick, zniszczę je doszczętnie!

Zacny Szkot wpadał w coraz większy gniew i wciąż powtarzał: - zniszczę, stanowczo zniszczę!
- Uspokój się kochany przyjacielu - mówił doktór - pojmuję bardzo dobrze twoje rozjątrzenie, gniewasz się zapewne na mnie, iż cię nie zawiadomiłem przedtem o moich nowych projektach.
- On to nazywa nowymi projektami!
- Daję ci słowo, że byłem bardzo zajęty - ciągnął dalej Samuel - w ostatnich czasach tyle miałem roboty, pomimo to jednak nie wyjechałbym przed napisaniem do ciebie...
- Nic mi na tem nie zależy!...
- Ponieważ mam zamiar zabrać cię ze sobą...
Szkot spojrzał na doktora niedowierzająco i rzekł:
- Więc tak! - mówisz pewnie o tem, że udamy się obydwaj do Bedlam!...
- Liczyłem na ciebie na pewno i wybrałem też na współtowarzysza podróży, odrzucając licznych amatorów.

Kennedy struchlał ze zdziwienia.
- Gdybyś mnie zechciał przez dziesięć minut uważnie posłuchać, byłbym ci wdzięczny! - rzekł doktór.
- Czy mówisz seryo?
- Zupełnie seryo!
- A jeżeli się nie zgodzę ci towarzyszyć?
- Tego nie uczynisz!
- Jeżeli jednak stanowczo odmówię?
- Wówczas udam się sam.
- Siadajmy - powiedział Dick i pomówmy spokojnie.
- Z chwilą, gdy się przekonałem, że nie żartujesz, możemy rzecz tę szczegółowo omówić.
- Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, Dicku, możemy przy gawędce zjeść śniadanie?
Przyjaciele zasiedli do stołu, zajmując miejsca naprzeciwko siebie.
- Kochany Samuelu plan twój jest szalony, o wykonaniu jego nawet myśleć nie można, jest on wprost niemożliwy!
- Tak stanowcze zdanie, będziemy mogli wypowiedzieć dopiero po zrobieniu próby.
- Ale chodzi o to, by i tej próby nie robić.
- Powiedz dlaczego?
- Pomyśl o niebezpieczeństwach, najrozmaitszych przeszkodach!
- Przeszkody istnieją dlatego, aby ich zwalczać, co się zaś tyczy niebezpieczeństw, to któż im się nie naraża? Wszystko w życiu przedstawia niebezpieczeństwo! Największe nieszczęście może się zdarzyć nawet i wtedy, gdy siedzimy za stołem, lub nawet wówczas, gdy kładziemy kapelusz na głowę. Powinniśmy prócz tego uznać, że wszystko co było, znowuż będzie, że przyszłość jest tylko oddaloną nieco teraźniejszością.
- Znam twoje przekonania - wtrącił Kennedy, ruszając ramionami - jesteś fatalistą.
- Zawsze nim pozostanę, ale nie zajmujmy się tem, jaka nas czeka dola, lecz kierujmy się przysłowiem angielskiem: "Kto ma wisieć, nie utonie".

Nie było co na to odpowiedzieć, Kennedy wszakże nie zaniedbał całego szeregu argumentów, których wyliczanie za daleko by nas zaprowadziło. - Czemu jednakże nie chcesz - zakończył Dick po całogodzinnej, ożywionej rozprawie - pójść śladem zwykłych śmiertelników, którzy przed tobą zwiedzili Afrykę, jeżeli już szczęście twoje zależy od tej wyprawy?
- Czemu? - zawołał doktór w uniesieniu, dlatego, że wszystkie dotąd czynione próby spełzły na niczem, dlatego, że od czasu zabójstwa Munga Parka nad Nigrem aż do chwili zniknięcia Vogla w Wadai, śmierci Oudneja i Klappertona w Murmur i Sakatu aż do Maizana, który został poćwiertowany, majora Lainga który zginął z rąk Tauregów aż do zamordowania Roschera z Hamburga, liczne ofiary przybyły do tej listy męczenników afrykańskich! Dlatego również, że jest to niemożliwem wobec żywiołów, głodu, pragnienia i febry; wobec dzikich zwierząt i jeszcze dzikszych plemion, dlatego więc, gdzie jednym sposobem dotrzeć nie można, trzeba próbować innych i tam, gdzie prostą drogą dojść nie może, należy ją obejść, lub przejść po nad nią.
- Gdybyż tylko chodziło o to, żeby przejść po nad nią, wtrącił Kennedy, ależ ty chcesz po nad nią przefrunąć!
- A więc - ciągnął dalej doktór ze spokojem - czegoż mam się obawiać? Postarałem się o to, aby uniknąć spadku balonu, gdyby jednak mój statek powietrzny mnie zawiódł, wówczas znajdę się na ziemi w tych samych warunkach, co i moi poprzednicy w swoich wyprawach odkrywczych. Lecz nie, balon mój się ostoi, na to możemy śmiało liczyć.
- Przeciwnie, na to liczyć nie powinniśmy.
- Ależ tak, kochany Dicku; nie myślę rozstać się z moim statkiem powietrznym aż do chwili dotarcia do zachodniego brzegu Afryki. Z moim balonem wszystko możebne, bez niego padnę ofiarą niebezpieczeństw i naturalnych przeszkód tego rodzaju wypraw. Siedząc w balonie, kpię sobie z upałów, burz, samumu, niezdrowego powietrza; ani dzikie zwierzęta, ani ludzie nie mogą się do mnie przyczepić. Gdy mi będzie za gorąco, podniosę się wyżej, gdy za zimno, opuszczę się. Poprzez góry i przepaście przefrunę, przez rzeki i potoki przemknę się jak ptak, a gdy burze zobaczę, uniosę się ponad nią. Posuwam się bez wysiłków; wznoszę się ponad miasta i przebiegam z szybkością orkanu; przed oczyma mojemi roztacza się karta Afryki w wielkim atlasie świata.

Kennedy został oczarowany widokiem roztoczonego przed nim obrazu, zdawało mu się, że unosi się już w przestworzach, co go przyprawiło o zawrót głowy; patrzał na Samuela z podziwem i troską.
- Po tem wszystkiem, coś mi tu opowiedział, mój Samuelu, zapytuję, czyś wynalazł pewny sposób kierowania balonem?
- Nie, gdyż to jest niemożliwem.
- Więc, kierujesz się?...
- Opatrznością. W każdym razie ze wschodu na zachód, gdyż zamierzam posługiwać się passatami, mającymi stały kierunek.
- O tak - rzekł Kennedy - passaty... na pewno... można w ostateczności... czy to możliwe?...
- Czy możliwe? - mój kochany przyjacielu, to pewne. Rząd angielski oddał do mojego rozporządzenia okręt, a nadto postanowiono, aby 3 lub 4 okręty krążyły nad wybrzeżem zachodniem. Najpóźniej za trzy miesiące udam się do Zanzibaru, aby napełnić balon i stamtąd uniesiemy się w przestworza...
- My! - zawołał Dick.
- Czy masz jeszcze co do nadmienienia? Słucham cię przyjacielu.
- Bardzo wiele, pomiędzy innemi objaśnij mnie, czy ubytek gazu przy zatrzymaniu się w miejscowościach, które chcesz zwiedzić, nie zaszkodzi ci w dalszej podróży? O ile wiem, była to przyczyna nieudania się dotąd wszelkich dalekich podróży balonem.
- Kochany Dicku, odpowiem ci na to jednem słowem... Będę się zatrzymywał, nie tracąc ani jednego atomu gazu.
- I pomimo to będziesz mógł unosić się i opuszczać dowolnie? Jakimże to sposobem?
- To moja tajemnica, przyjacielu, ufaj mi, a hasłem naszem niechaj będzie: "Excelsior!"
- A więc niech będzie "Excelsior" - odpowiedział myśliwiec, nie rozumiejąc ani słowa po łacinie.
Kennedy był zdecydowany opierać się wszelkiemi siłami wyjazdowi przyjaciela, udawał jednak chwilowo, że dał się przekonać i postanowił obserwować postępowanie doktora, który energicznie zajął się przygotowaniami do wyprawy.


Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

1


w Foto
5 Tygodniowa Podróż Balonem nad Afryką
WARTO ZOBACZYĆ

Kenia: Kraj przygody
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

Islandia: Syduzi 2004 # 10
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl