HAWAJE
21:38
CHICAGO
01:38
SANTIAGO
04:38
DUBLIN
07:38
KRAKÓW
08:38
BANGKOK
14:38
MELBOURNE
18:38
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Himalayak 2003 » HK 13; Pływanie
HK 13; Pływanie



Myli się ten, kto sądzi, że mając doskonale przemyślany i przygotowany plan postępowania, wystarczy po przyjeździe wcielić go w życie. Okazało się, że nim przyszło nam zmierzyć się z żywiołem, jakim okazać się miały nepalskie rzeki, musieliśmy poznać miejskie piekło Kathmandu.

Być może himalajskie rzeki to raj dla kajakarzy, ale niestety wcześniej trzeba było przejść przez czyściec nepalskich agencji turystycznych. Już po paru dniach okazało się, że każdy z nas mógł śmiało występować w roli przewodnika po Kathmandu. Z większością taksówkarzy i rikszarzy byliśmy na Ty, a miejscowi sprzedawcy przestali nas zaczepiać, traktując nas jak swoich.

Trzeba zresztą przyznać, że mieszanina słowiańskiego ducha, polskich dochodów i krakowskiej oszczędności zaczęła przynosić bardzo pozytywny skutek. Spotkani przez nas Anglicy, którzy bywali w Nepalu już wielokrotnie po kilka miesięcy, zapłacili za przetransportowanie samolotem trzech kajaków i trzech osób 1500$. My za transport 7 osób i 6 kajaków zapłaciliśmy dolarów 900…



Od tej pory zresztą stołeczni kupcy używają, nie bez trudu zresztą, sformułowania "krakowska odwrotka" (od miejsca zamieszkania głównego negocjatora - Arbuza). Sztandarowym przykładem krakowskiej odwrotki, był Sikor, który po dwugodzinnym maratonie negocjacyjnym "zszedł" z ceny 2000 Rupi do 100 za figurkę Buddy. Ten akurat sukces trzeba jednak złożyć na karb słabej znajomości języków obcych, (w tym także nepali), a opór Sikora wynikał z obawy, iż rzeczony sprzedawca reprezentuje seksualne mniejszości Kathmandu. Nasz kierownik uległ dopiero czarowi 100 Rupi...

Aby wyjść naprzeciw coraz częstszym sygnałom i prośbom zachodnich turystów, Himalayak przygotowuje wydanie specjalne przewodnika po Nepalu pt. „Krakowiacy u Górali”... Widząc niejakie postępy w trudnej szkole negocjacji, aby dostać się nad pierwsze rzeki, postanowiliśmy wynająć busa. Przewodniki mówiły, że doba takiej przyjemności kosztuje ok.80-90$. Napotkani nad Bhote Kosi francuscy kajakarze byli pod wrażeniem, gdy dowiedzieli się, że my zapłaciliśmy tylko 50$. Obrazili się jednak, myśląc, że z nich kpimy gdy powiedzieliśmy, iż tyle kosztowały nas 2 samochody !!! (wzięliśmy jeszcze Pick `upa, aby nie podróżować razem z kajakami)

Nad rzekę Bhote Kosi dotarliśmy późnym wieczorem, nie mieliśmy sił tłumaczyć kierowcy, że naszym celem była rzeka Balephi Khola. Na zwróconą mu uwagę, uśmiechnął się tylko bezradnym smutnym uśmiechem pań z informacji PKP. Cóż było robić, rozłożyliśmy się do snu pod wiszącym mostem w środku wsi.

Zaniepokoiło mnie troszkę zachowanie Arbiego, który przed zaśnięciem usiadł na mojej karimacie i zaczął wychwalać mój sprzęt, urodę i inteligencję. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie chce mi zaproponować figurki Buddy do sprzedania. Okazało się jednak, że powód był dużo bardziej prozaiczny. Arbi miał bardzo cienki śpiwór i niewielką matę izolacyjną. Chciał po prostu położyć się na mojej płachcie. Oczywiście, zgodziłem się, gdy jednak w nocy obudził mnie i poprosił, żebym się do niego przytulił, powiedziałem Tak, ale wcześniej intercyza.

Ranek obudził nas śliczną pogodą i obrzydliwym smrodem. Okazało się, że spaliśmy w miejscu gdzie wielu mieszkańców wioski załatwia swoje potrzeby fizjologiczne. W rejonach tych ludność nie utrudnia sobie niepotrzebnie spraw prostych. Żyją zgodnie z zasadą: jeśli chce mi się jeść - jem, jeśli chce mi się spać - śpię, jeśli chce mi się sr...itd.

Od tego czasu zresztą, autorzy tej relacji z powodzeniem wcielają w życie zasady nowego naturalizmu. Tak jak Cezar i my musieliśmy przekroczyć swój Rubikon i zanurzyć się w chłodnych wodach Bhote Kosi. Przed nami było około 15 km równej czwórkowej rzeki z paroma miejscami WWV- i jednym miejscem WWVI.

Nie byliśmy tym zachwyceni, ponieważ rzeka Belephi Khola oferowała na pierwszy dzień mniejsze trudności, a my zamierzaliśmy pływać z rzeczami, aby nabrać wprawy przed Duth Kosi. Cóż jednak ślepy los w postaci naszego kierowcy zadecydował inaczej. W idyllicznych warunkach najdroższego campingu w okolicy, zeszliśmy na wodę, by wreszcie zakosztować tego, po co tak naprawdę tutaj przyjechaliśmy.

Już pierwsze 200 metrów pokazało, że nie będzie to tylko niewinna przejażdżka. Kajaki były ciężkie, nie dawały się prowadzić tak jak zwykle. Nim udało się nam nad nimi zapanować Fido wpłynął bokiem (żeby nie było za łatwo) w niepozorny, ale bardzo silny odwój. Pokazał rozentuzjazmowanej gawiedzi (rzecz działa się niedaleko campingu) kilkanaście figur rodeo, z których nie do końca chyba zdawał sobie sprawę, po czym spokojnie z niego wypłynął. Później zresztą dzień ten został nazwany dniem Fidaka , ponieważ jeszcze kilkakrotnie Fido pokazywał szeroki wachlarz swoich umiejętności, z których część stanowiła niespodziankę także dla niego.

Z czasem nabieraliśmy coraz większej wprawy, a przepłyniętych kilometrów przybywało. Rzeka ciągle jednak nie dawała za wygraną, właściwie nie mogliśmy nawet na chwilę odsapnąć. Każdy moment zbytniego rozluźnienia kończył się eskimoską. Dwa trudne piątkowe miejsca, okazały się łatwiejsze niż przypuszczaliśmy i poza Fidem, którego kask boleśnie zapamiętał spotkanie z większością tkwiących w rzece kamieni, udało nam się je spłynąć bez większych przeszkód. Rzeka była piękna, trudna i nieprzewidywalna.

Mimo aż tylu przepłyniętych kilometrów, ciągle nie mieliśmy dość, pogoda sprzyjała, było ciepło i nikomu nie chciało się wychodzić z wody. Po połączeniu się z Sun Kosi, usłyszeliśmy nasze szóstkowe miejsce. Wyglądało okropnie. Możliwość asekuracji tylko przy lewym brzegu, a cały nurt walił się prawą stroną z paro metrowego slapu wprost na skałę, tworząc w tym miejscu olbrzymie maliniaki. Może gdyby to był koniec wyjazdu, zdecydowalibyśmy się płynąć, ale w sytuacji gdy cała przygoda dopiero przed nami, nikt nie chciał ryzykować. Obnieśliśmy miejsce lewą stroną i popłynęliśmy dalej.

Gdy już wydawało się, że najgorsze za nami, jeden z niezliczonych na rzece odwoi złapał Tomanka. Ten później mówił, że przepłynąłby go bez problemu, ale na jego kursie znalazł się Fido, więc musiał zwolnić i to spowodowało, że się w nim załogował. Była to jedna z wielu rzeczy, które spadły tego dnia na głowę Fida. Łącznie z plagą szarańczy w Botswanie i spadkiem cen żywca wieprzowego na giełdzie w Grójcu.

Tomanek również pokazał kilkanaście figur, walczył dzielnie, ale w końcu musiał ulec nieodpartej chęci nabrania powietrza pełnymi płucami i się kabinował. Póki „bawił” się i siedział w kajaku, dopingowany był przez pokrzykujących kolegów, gdy jednak kabinował się, wszyscy bez słowa rzucili się do pomocy. Sikor z Fidem wyciągnęli na brzeg Tomanka, Arbi popłynął za wiosłem, a ja za kajakiem. Po paruset metrach udało mi się zapiąć przepełniony wodą kajak na Bergera i zacząłem holować go do brzegu.

Kątem oka zauważyłem Arbuza płynącego do góry dnem… Pomyślałem sobie, że mógłby przestać się wygłupiać i lepiej mógłby mi pomóc! Później okazało się, że przewrócił się z dwoma wiosłami, nie mógł ich pod wodą poukładać, żeby wstać eskimoską. Gdy w końcu mu się to udało przypominał już odtwórcę głównej roli w filmie "Noc żywych trupów"

Szybko zapakowaliśmy się do kajaków i ruszyliśmy dalej. Zostało nam do końca jeszcze parę kilometrów. Płynąłem sobie nieśpiesznie zatopiony we własnych myślach (wiem, że dla tych którzy mnie znają, to stwierdzenie może być nacechowane pewną brawurą) aż nagle i mnie złapał niepozorny odwój. Wystarczyło jednak mocniej zawiosłować i odwój oddał swą niedoszłą ofiarę. Wszystko pewnie skończyłoby się normalnie, ale nagle pojawił się Jeździec Apokalipsy - Fido, któremu moje wyjście z opresji wydało się zbyt proste i z całym impetem uderzył kajakiem w mój bark i głowę. Natychmiast wpadłem do wody, pod którą przebywałem przez dłuższy czas z obawy, że Fido ciągle krąży na powierzchni, szukając ofiary. Wstałem eskimoską, zobaczyłem nad sobą zatroskaną twarz mojego wiernego druha. Przez pewien czas nie miałem pewności, czy nie podpłynął do mnie po to by dokończyć dzieła. Na szczęście do końca zostało nam kilkaset metrów, wiec udało mi się dopłynąć o własnych siłach, ale bark bolał niepokojąco.

Jutro przed nami następny odcinek, tym razem znacznie już trudniejszy.
Kiki i Ryba

Źródło: informacja własna

1


w Foto
Himalayak 2003
WARTO ZOBACZYĆ

Seszele: archipelag ciszy
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

@dC 9: Róg Marksa i Engelsa
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl