HAWAJE
11:06
CHICAGO
15:06
SANTIAGO
18:06
DUBLIN
21:06
KRAKÓW
22:06
BANGKOK
04:06
MELBOURNE
08:06
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Autostopem w świat » AWŚ 4; 1`1999; San Francisco
AWŚ 4; 1`1999; San Francisco



Kolejny weekend. Wypad do Reno. Takiego małego Las Vegas. A po drodze Sacramento. Spacer nad rzeką, przejażdżka po mieście. Przyłączyliśmy się na chwilę do tłumu celebrującego małżeństwo dwóch kobiet, którym dziewięćdziesięciu prezbiteriańskich księży udzieliło błogosławieństwa (ryzykując stracenie posady). Szczęśliwy, świętujący tłum, a po drugiej stronie ulicy demonstrujący przeciwnicy z transparentami typu: "Aids cures fags", "God hates fags", etc. No cóż... Współczuję im takiego Boga.


A wieczorem - Reno - "The Largest Little City in the World", jak głosi jeden z tysiąca kolorowo święcących neonów. Szok. Kasyna, kasyna, kasyna. I tysiące maszyn do grania, najprzeróżniejszych, na monety i żetony, od pięciu centów do kilkudziesięciu dolarów za żeton. Różne gry karciane, ruletki. Tak, ruletki... moja ulubiona gra. Pograłam najpierw za Jasona 10 dolarów, potem za swoje 10, a potem jeszcze za 20. Pierwszy raz w życiu grałam w ruletkę. Strasznie uzależniające. Za każdym razem wygrywałam trochę, przegrywałam trochę i grałam tak długo, aż straciłam wszystko. To jest właśnie największy błąd, gdy się nie wie, kiedy odejść. Albo się wie i się gra dalej. Może z tym zakręceniem wypadnie twój szczęśliwy numer. Ja obstawiam spokojnie, przeważnie na kolor, a ludzie przy mnie wygrywali po czym tracili setki dolarów. Gościu położył trzy studolarowe banknoty na czerwony kolor. I wygrał drugie tyle za jednym razem. Wygrał i odszedł. Ale nie wiem, czy nie przegrał zaraz przy następnej ruletce.

17 styczeń 1999

Nigdy więcej do kasyna. Nie chciałam już dzisiaj, ale zagrałam znowu i jak zwykle przegrałam (chociaż zajęło mi to ze dwie godziny wygrywania i przegrywania na zmianę). Chopin tez trochę stracił, ale przy maszynach. No cóż. Wiedziałam, że nie mam szczęścia do pieniędzy - przynajmniej do wygrywania. Do wielu rzeczy w życiu mam szczęście. Do ludzi przede wszystkim i do tego, co się wydarza. I do tego złego, co się nie wydarza.

19 styczeń 1999

Przenieśliśmy się do Uli. Ula pomagała nam w zeszłym roku w szukaniu sponsorów dla grupy moich dzieciaków, które wygrały finały "Odysei Umysłu". Teraz Ula zaprosiła nas do siebie. Mamy swój pokoik w niesamowicie czysto i ładnie utrzymanym domu. Do piątku, kiedy to przyjeżdża Uli córka, z której pokoju teraz korzystamy.

Próbujemy znaleźć coś do mieszkania. Jest kilka pomysłów. Ogłoszenia w gazecie typu "pokój za opiekę nad starszą panią", albo niepełnosprawną. Próbuję, ale nie jest łatwo. Jedna pani spytała o pozwolenie na pracę. Drugiej nie podobało się, że jestem razem z Chopinem. Będę próbować dalej.

24 styczeń 1999

No i znowu nie mamy gdzie mieszkać. I mała depresja i długa rozmowa z Chopinem. Okropnie mi smutno. Nie dlatego, że nie mamy gdzie mieszkać, ale że czuję się strasznie samotna w tym poszukiwaniu miejsca. Przez cały tydzień miałam parę pomysłów, niestety nie wyszło, ale próbowałam. Plus wszyscy dookoła się martwią, chcą nam pomoc, Ula, Andy, Jason. A Chopin żyje sobie po prostu chwilą obecną i mówi "I don`t care". Bo nigdy nie musiał się martwić o miejsce do mieszkania, bo "Cały świat jest naszym domem". Też chcę, żeby cały świat był naszym domem, ale nie mam ochoty spać dziś na ulicy. Stanęło na tym, że obiecaliśmy sobie, że ja trochę przynajmniej (bo zupełnie nie jestem w stanie) przestanę się martwić, a on trochę zacznie. Nie chodzi zresztą o to, aby się martwić, ale aby wiedzieć co się dzieje i coś w ogóle robić.

Przejechaliśmy się z Chopinem i z Jasonem na pobliskie wzgórza i do lasu. Pomogło. Niebieskie niebo, czyste powietrze. O.K. Możemy mieszkać w lesie, tzn. pewnie w samochodzie w lesie, bo Kalifornia Kalifornią, ale o tej porze roku, szczególnie w nocy, nawet tu jest zimno. Mi przeszło, a Chopin się obudził. Zapalił się do tego lasu, mówi o kuchence turystycznej. Spakowaliśmy rzeczy, Chopin przygotował samochód.

25 styczeń 1999

Kupiliśmy sobie małą turystyczną kuchenkę z butlą na wszelkiego rodzaju paliwa. Tak że nie zginiemy i nie trzeba będzie palić ogniska, aby coś ciepłego zjeść. Choć dziś wieczorem w padającym deszczu poszliśmy na łatwiznę i pojechaliśmy coś ugotować do kawiarenki Andiego. Pysznie smakował duszony bakłażan przy kawiarnianym stoliku przy świeczce tylko i muzyczce w pustej, wieczornej kawiarence. Mnie było wszystko jedno, gdzie będziemy nocować, Chopin uparł się na jeziorko, wiec pojechaliśmy. Fajnie, niedaleko, w lesie, tylko po ciemku i w deszczu niewiele z tego zobaczyliśmy, a przed świtem musieliśmy się zwinąć, aby zdążyć do pracy. Ale nic to, i tak przyjemniej niż na parkingu w mieście.

28 styczeń 1999

Mieszkanie w samochodzie. Zdążyłam już się mniej więcej przyzwyczaić, poza nieoczekiwanymi zdarzeniami, jak ostatniej nocy. Zaparkowaliśmy sobie przy parku parę ulic od kawiarenki, aby mieć bliżej do pracy, co nie spodobało się panom policjantom. Trzecia w nocy. Reflektory i pukanie w szybę samochodu (zdążyło mi się w tym momencie przyśnić, że nie nastawiliśmy naszego nowego budzika i Andy puka w szybę ok. dziewiątej rano). Otworzył im Chopin. Imię, nazwisko, itd. Zaciął się na literowaniu swojego nazwiska. To wystarczyło, aby ich zainteresować. "Hej, mam tu kogoś, kto nie wie, jak się nazywa" - jeden policjant do drugiego. Data urodzenia też nie przyszła łatwo i gdyby Chopin nie zapytał mnie, jak jest czerwiec po angielsku, nie zauważyliby mnie w ogóle, jak spalam sobie omotana w śpiwory i nie musielibyśmy obydwoje wychodzić na zewnątrz z dokumentami. I tak dobrze, że wystarczyły im nasze międzynarodowe prawa jazdy. Zaczęli wypełniać druczki, ale poddali się, jak Chopin nie mógł dojść, jaki ma kolor oczu, a ja powiedziałam, ze ważę 48 kilogramów. Facet nie wiedział, co wpisać, ale to jego problem, ja nie mam obowiązku wiedzieć, ile to jest w funtach. Zrezygnowali. Tylko musieliśmy się wynieść... więc pod kawiarenkę. Tam nikt się nie czepia i do pracy niedaleko.

30 styczeń 1999

Zdecydowaliśmy, że jednak wynajmiemy coś razem z Jasonem i może jego kolegą Pierrem. Samochód jest w porządku, ale na dłuższą metę wołałabym coś bardziej konwencjonalnego, jeśli chodzi o mieszkanie. Szukamy więc czegoś i zdecydowaliśmy się na Mountain View, moje ulubione miejsce (księgarnię, centrum Zen, joga...). Jeździliśmy i oglądaliśmy przez pół dnia różne bardziej i mniej ciekawe "apartamenty", czyli po prostu mieszkania, choć tutaj wygląda to trochę inaczej. Przeważnie w jednym kompleksie mieszkaniowym jest do wspólnego użytku basen, sauna, siłownia i masa innych rzeczy, no i standard też trochę inny. Tylko ceny odpowiednie. Trafiliśmy na najdroższą część tego kraju, jeśli chodzi o mieszkania. Tylko że nie mamy wyboru, no i będziemy płacić tylko jedną trzecią.

Źródło: Pamiętnik Kingi

Pamiętnik Kingi Tekst zaczerpnięty
z Pamiętnika Kingi

 warto kliknąć

<< wstecz 1 2


w Foto
Autostopem w świat
WARTO ZOBACZYĆ

USA: NYC - Wielkie Jabłko
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

Ch 14; Wietnam: Wycieczka do Sapy wynajętymi motorami...
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl