HAWAJE
07:23
CHICAGO
11:23
SANTIAGO
14:23
DUBLIN
17:23
KRAKÓW
18:23
BANGKOK
00:23
MELBOURNE
04:23
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 59; Jezioro Taupo
DkG 59; Jezioro Taupo

Juliusz Verne


Dowódca spojrzał bystro na swego jeńca, nic nie odpowiedziawszy; potem jednym gestem nakazał milczenie wyjącej hordzie. Na znak podziękowania, skłonił się Glenarvan wodzowi i wolnym krokiem powrócił między swoich. W tym samym czasie ze stu Zelandczyków zebrało się w twierdzy; byli tam starcy, ludzie w sile wieku i młodzież. Jedni spokojni, choć chmurni, czekali rozkazów Kai- Kumu, na innych znać było gwałtowną boleść; rozpaczali po ojcach lub krewnych, poległych w ostatnich potyczkach. Ze wszystkich dowódców, jacy powstali na wezwanie Williama Thompsona, jeden tylko Kai Kumu wracał do okręgów nad jeziorem i pierwszy ogłaszał swemu pokoleniu upadek narodowego powstania, zwalczonego na równinach niższej Waikato. Z dwustu wojowników, którzy podążyli pod jego rozkazami na obronę rodzinnej ziemi, stu pięćdziesięciu nie wróciło. Jeżeli kilku z nich dostało się w ręce najeźdźców, to o ile więcej było takich, którzy pozostali na polu walki i nie mieli nigdy oglądać ziem swoich przodków!

Tem się tłumaczy głęboka rozpacz, jaką dotknął pokolenie powrót Kai- Kumu; dotąd nie mieli wieści o ostatniej porażce i właśnie w owej chwili dowiedzieli się całej okropnej prawdy. U dzikich cierpienie moralne objawia się zawsze znakami zewnętrznemi. To też rodzina i przyjaciele, a nade wszystko żony poległych wojowników kaleczyli sobie twarze i ramiona ostremi muszlami. Krew tryskająca mieszała się ze łzami, głębokość ran oznaczała wielkość rozpaczy. Strasznie było patrzeć na pokrwawione i rozszalałe z boleści nieszczęśliwe Zelandki. Inny jeszcze powód, bardzo ważny w oczach krajowców, przyczyniał się do zwiększenia ich rozpaczy. Nie tylko, że już nie było opłakiwanych krewnych i przyjaciół, ale jeszcze ich kości nie mogły być pochowane w grobach rodzinnych.



W religji Maorysów posiadanie tych szczątków uważane jest za konieczne dla przyszłego życia; nie znikome ciała, ale właśnie kości zbierają starannie, czyszczą, skrobią, gładzą, pokostują nawet i składają w „oudoupa”, czyli domu czci. Groby te zdobi się posągami drewnianemi, na których jak najwierniej jest odwzorowane utatuowanie całego ciała nieboszczyka. A teraz groby będą próżne, nie odbędą się ceremonje religijne, a kości, które by należało ochronić przed zębami psów dzikich, będą bielały na polu walki, bez pogrzebu. Myśl ta zdwajała oznaki żalu; po pogróżkach kobiet nastąpiły przekleństwa mężczyzn, sypały się obelgi, ruchy stawały się gwałtowniejsze - groźby mogły się w czyn zamienić.

Kai- Kumu, lękając się, aby fanatycy nie wzięli nad nim góry, kazał odprowadzić jeńców do poświęconego miejsca w drugim końcu twierdzy, na urwistej płaszczyźnie. Stojący tam szałas przytykał do skały, wznoszącej się o sto stóp wyżej i kończącej tę stronę twierdzy prostopadłą spadzistością na zewnątrz. W tem „Ware- Atona”, to jest świątyni, kapłani, zwani „ariki”, nauczali Zelandczyków o jednym Bogu w trzech osobach, ojcu, synie i ptaku czyli duchu. Szałas obszerny, dobrze zamknięty, zawierał wyborową świętą żywność, którą ustami kapłanów zjadał Maui Ranga Rangui.

W tem to miejscu, chwilowo zabezpieczeni od wściekłości krajowców, spoczęli więźniowie na rogożach z phormium. Lady Helena, wycieńczona na siłach, złamana cierpieniem moralnem, rzuciła się w objęcia męża. Glenarvan, przyciskając ją do piersi, powtarzał:
- Odwagi, kochana Heleno, Bóg nas nie opuści.

Zaledwie ich zamknięto, Robert wspiął się na ramiona Wilsona i wsunął głowę w przedział między ścianą i dachem, pod którym wisiały amulety, nawleczone na sznurki, a stąd mógł objąć okiem cały obszar twierdzy aż do szałasu Kai- Kumu.
- Stoją wszyscy około dowódcy - mówił cichym głosem... - poruszają rękami... wrzeszczą... Kai- Kumu chce mówić.

Na chwilę chłopiec zamilkł, potem znów opowiadał:
- Kai- Kumu przemawia... Dzicy zdają się uspokajać... słuchają, co mówi...
- Widocznie - odezwał się major - wódz ma jakiś osobisty interes, broniąc nas; chce widać zamienić nas na dowódców swego pokolenia! Lecz czy oni przystaną?
- Przystaną, bo go słuchają... - rzekł Robert. - Rozchodzą się... Jedni wchodzą do szałasów... Inni opuszczają twierdzę...
- Doprawdy? - zawołał major.
- Doprawdy, panie Mac Nabbs - odpowiedział Robert. - Kai- Kumu pozostał tylko z tymi, którzy byli w jego łodzi... Ach, jeden z nich idzie ku naszemu szałasowi!...
- Zejdź, Robercie - rozkazał Glenarvan.

W tej chwili Helena podniosła się z siedzenia i schwyciła męża za rękę.
- Edwardzie - mówiła stanowczym tonem - ani Marja Grant, ani ja nie powinnyśmy się dostać żywe w ręce tych dzikich!...

Wymówiwszy to, podała Glenarvanowi rewolwer nabity.
- Broń! - zawołał lord i rozjaśniły mu się oczy.
- Maorysowie nie rewidują swoich więźniów! Ale ta broń nie dla nich, tylko dla nas, Edwardzie.
- Schowaj ten rewolwer - zawołał prędko major - jeszcze nie czas...

Zaledwie rewolwer znikł pod ubraniem lorda, rogoża, zamykająca wejście szałasu, podniosła się i ukazał się krajowiec. Dał znak więźniom, aby szli za nim. Glenarvan ze swymi towarzyszami w ścieśnionej gromadce ruszyli przez twierdzę i stanęli przed Kai- Kumem. Dokoła wodza zebrali się najznaczniejsi wojownicy pokolenia. Pomiędzy nimi widać było tego samego Maorysa, którego czółno złączyło się z łodzią Kai- Kumu przy ujściu Pohainhenay do Waikato. Był to człowiek czterdziestoletni, silny, o wejrzeniu dzikiem, okrutnem. Nazywał się Kara- Tete, co znaczy w języku krajowców „popędliwy”. Kai- Kumu obchodził się z nim z pewnemi względami, a po subtelności centkowania na ciele można było się dorozumieć, że Kara- Tete zajmował wysoką godność w okręgu. Kto by miał sposobność do obserwacji, byłby dostrzegł, że dwaj dowódcy rywalizowali z sobą. Major zauważył, że Kai- Kumu niechętnie znosi wpływ swego kolegi w zwierzchnictwie; obaj równą mieli władzę nad znakomitem plemieniem, mieszkającem nad Waikato. Więc i teraz Kai- Kumu uśmiechał się niby ustami, ale oczy jego zdradzały głęboką niechęć.

Kai- Kumu zaczął badać Glenarvana.
- Jesteś Anglikiem? - zapytał go.
- Tak jest - odpowiedział lord bez wahania, bo czuł, że jego narodowość pochopniejszymi uczyni dzikich do wymienienia go na krajowca.
- A twoi towarzysze? - pytał dalej Kai- Kumu.
- Moi towarzysze są tak, jak ja, Anglikami; jesteśmy podróżni i rozbitki. Lecz jeżeli ci co na tem zależy, to wiedz, że nie mieliśmy żadnego udziału w wojnie.
- Mało nas to obchodzi - odpowiedział brutalnie Kara- Tete - każdy Anglik jest naszym nieprzyjacielem. Twoi najechali naszą wyspę! Skradli nam pola, spalili nasze wioski!
- Źle postąpili - odpowiedział poważnie Glenarvan. - Mówię ci to dlatego, że takie jest moje przekonanie, a nie dlatego, żem jest w twojej mocy.
- Słuchaj - ciągnął Kai- Kumu. - Tohonga, arcykapłan Nui- Atona (bożka Zelandczyków), dostał się w ręce twoich braci. Jest więźniem Pakeków (Europejczyków); nasz Bóg kazał nam go wykupić. Wolałbym wydrzeć ci serce, wolałbym twoją głowę i głowy twoich towarzyszy zatknąć na wieki na słupach tej palisady, ale Nui Atona przemówił. Umiejący panować nad sobą Kai- Kumu trząsł się z gniewu, gdy to mówił; a na twarz jego wystąpił wyraz uniesienia namiętnego.

Po kilku chwilach zaczął chłodniejszym tonem.
- Czy myślisz, że Anglicy wydadzą Tohonga za ciebie?

Glenarvan wahał się z odpowiedzią i przyglądał się uważnie naczelnikowi Maorysów.
- Nie wiem - odpowiedział po chwili milczenia.
- Powiedz - mówił z naciskiem Kai- Kumu - czy twoje życie warte życia naszego Tohonga?
- Niewarte - odpowiedział Glenarvan. - Pomiędzy swymi nie jestem ani naczelnikiem, ani kapłanem.

Paganel osłupiał na taką odpowiedź i patrzył z głębokiem zdziwieniem na Glenarvana. Kai- Kumu zdawał się również zdziwiony.
- A zatem powątpiewasz? - zapytał go znowu.
- Nie wiem - powtórzył Glenarvan.
- Więc twoi nie przystaną na zmianę naszego Tohonga za ciebie?
- Za mnie jednego nie przystaną - odpowiedział Glenarvan - ale za nas wszystkich, to może.
- U nas - odrzekł Kai- Kumu - idzie głowa za głowę.
- Zaproponuj im te dwie kobiety w zamian za kapłana - mówił Glenarvan, wskazując lady Helenę i Marję Grant.

Lady Helena chciała zbliżyć się do męża, ale major zatrzymał ją.
- Te dwie damy - mówił Glenarvan, pochylając się z uszanowaniem przed lady Heleną i Marją Grant - zajmują w swoim kraju wysokie stanowisko.

Wojownik spojrzał zimno na więźnia. Po jego ustach przebiegł złośliwy uśmiech, ale powstrzymał go i, miarkując głos, mówił:
- Przeklęty Europejczyku! Czy sądzisz, że oszukasz Kai- Kumu kłamstwem? Czy myślisz, że moje oczy nie umieją czytać w sercach?

A wskazując na lady Helenę, zawołał:
- To twoja żona!
- Nie, to moja! - krzyknął Kara- Tere i, rozpychając więźniów, oparł rękę na ramieniu lady Heleny, zbladłej pod tem dotknięciem.
- Edwardzie! - jęknęła nieszczęśliwa kobieta, straciwszy przytomność.

Glenarvan, nie wymówiwszy ani słowa, podniósł rękę; rozległ się wystrzał i Kara- Tere legł nieżywy. Na huk strzału wybiegł z szałasów tłum krajowców, twierdza napełniła się w jednej chwili. Sto rąk podniosło się na nieszczęśliwych; wyrwano rewolwer z ręki Glenarvana.

Kai- Kumu dziwnym wzrokiem spojrzał na niego i, zasłaniając jedną ręką zabójcę, drugą powstrzymał tłum, rzucający się na Europejczyków.
- Tabu! Tabu! - zawołał głosem potężnym.

Słowa powyższe powstrzymały tłum przed Glenarvanem i jego towarzyszami, osłoniętymi chwilowo jakąś siłą nadmierną. W kilka chwil potem odprowadzono ich do Ware- Atona, mającego służyć im za więzienie. Nie było jednak pomiędzy nimi Roberta i Paganela.

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

<< wstecz 1 2


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Australia: Flora najmniejszego kontynentu
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

ZAK 6: Japońska norma
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl