HAWAJE
22:31
CHICAGO
02:31
SANTIAGO
05:31
DUBLIN
08:31
KRAKÓW
09:31
BANGKOK
15:31
MELBOURNE
19:31
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 51; Rzezie na Nowej Zelandji
DkG 51; Rzezie na Nowej Zelandji

Juliusz Verne


Stojąc w zatoce Wysp, kapitan Marion miał zamiar zmienić omasztowanie okrętu Castries, bardzo uszkodzone w ostatnich burzach. Czynił więc poszukiwania i znalazł dnia 23- go maja pyszny las cedrowy o dwie mile od brzegu i wprost zatoki, która tylko o milę odległa była od okrętów. Urządził więc posterunek, w którym dwie trzecie osady pracowało siekierami nad ścinaniem drzew i tworzyło drogę ku zatoce. Obrano jeszcze dwa inne miejsca: jedno na małej wysepce Motou- Aro, wśród portu, i tam przeprowadzono tych z członków wyprawy, którzy zachorowali, oraz kowali i bednarzy ze statków, drugie zaś na wielkiej wyspie, nad brzegiem oceanu, o półtorej mili od okrętów. Tam założono punkt komunikacyjny z cieślami. Na każdem z tych stanowisk silni i chętni krajowcy pomagali marynarzom w pracy.

W każdym razie kapitan Marion nie zaniedbał pewnych ostrożności. Nigdy dzicy zbrojni nie wstępowali na pokład, a gdy szalupy udawały się ku brzegom, to dobrze uzbrojone. Ale tak oficerowie, jak i sam Marion, dali się uwieść postępowaniem krajowców, - i rozbrojono czółna. Kapitan Crozet namawiał Mariona, żeby cofnął ten rozkaz, ale go nie przekonał. Nowo- Zelandczycy zdwoili wówczas usłużność swą i poświęcenie; ich naczelnicy żyli z oficerami zupełnie poufale; Takouri nieraz sprowadzał swego syna na okręt i pozwalał mu sypiać w kajutach. Dnia 8- go czerwca, przy uroczystych odwiedzinach wyspy, obwołano kapitana Mariona „wielkim naczelnikiem” całego kraju, a na znak godności ozdobiono jego włosy czterema białemi piórami.



Tak upłynęły trzydzieści trzy dni od chwili przybycia okrętów do zatoki. Roboty około masztów postępowały. Wodę do picia brano w Motou- Aro. Kapitan Crozet osobiście dyrygował cieślami i była wszelka nadzieja, że przedsięwzięcie szczęśliwie będzie doprowadzone do skutku.

Dnia 12- go czerwca, o drugiej godzinie, łódź dowódcy przygotowana była do połowu ryb u stóp wsi Takouri. Wsiadł na nią Marion z dwoma oficerami, jednym ochotnikiem, dozorcą broni okrętowej i dwunastu majtkami. Takouri i pięciu innych naczelników należeli także do wyprawy. Nic nie przepowiadało okropnej katastrofy, której miało ulec szesnastu Europejczyków na siedemnastu znajdujących się na łodzi. Odpłynęła, skierowała się do lądu i wkrótce nie można jej już było dojrzeć z obu okrętów.

Wieczorem kapitan Marion nie powrócił na okręt; nikt się tem nie niepokoił. Przypuszczano, że chciał odwiedzić warsztaty, gdzie pracowano około masztów, i tam noc spędzić zamierzył. Nazajutrz z rana szalupa okrętu Castries popłynęła po zapas wody w Motou- Aro. Wróciła bez żadnej przygody. O dziewiątej majtek, stojący na straży na okręcie Mascarin, zobaczył człowieka prawie zupełnie wycieńczonego, płynącego ku okrętom. Wysłano czółno po niego. Był to Turner, jeden z tych, którzy wyjechali szalupą z kapitanem Marionem. Miał w boku ranę od dwu pchnięć dzidą i sam jeden powracał z siedemnastu ludzi, którzy poprzedniego dnia odpłynęli na szalupie.
Opowiedział wszystkie szczegóły okropnego dramatu.

Łódź kapitana przybiła do wsi o siódmej z rana; dzicy radośnie przyjęli przybywających. Kto z nich nie chciał się zamoczyć, wysiadając ze statku, tego wynosili na brzeg na swych ramionach. Później Francuzi rozproszyli się. Wówczas dzicy, uzbrojeni w dzidy, maczugi i pałki, rzucili się na nich, po dziesięciu na jednego, i pomordowali. Turner, otrzymawszy dwa pchnięcia dzidą, umknął w krzaki, gdzie ukryty, był świadkiem scen okropnych. Dzicy porozbierali po mordowanych, rozpłatali ich, porąbali na części. W tej chwili Turner niepostrzeżony rzucił się wpław ku okrętom i dostał się na wysłane ku niemu czółno, prawie umierający.

Osady obu okrętów, wstrząśnięte tym wypadkiem, pragnęły się pomścić. Ale przed pomszczeniem zmarłych, należało zabezpieczyć żywych, mieszkających w trzech posterunkach lądowych i otoczonych tysiącami nieprzyjaciół, spragnionych krwi i ciała ludzkiego. W nieobecności kapitana Crozeta, który, jak wspominaliśmy, spędził noc przy warsztatach masztowych, objął dowództwo starszy oficer i przedsięwziął stosowne środki: wyprawił szalupę z żołnierzami, pod wodzą jednego z oficerów, który miał przede wszystkiem śpieszyć z pomocą cieślom. Wyprawa, przybijając do brzegu, ujrzała szalupę Mariona, wyciągniętą na ląd.

Kapitan Crozet nie wiedział nic o pomordowaniu towarzyszów, ale gdy zobaczył około godziny drugiej po południu zbliżający się oddział, przeczuł nieszczęście. Wyszedł sam jeden naprzeciw przybywających, a dowiedziawszy się o tem, co zaszło, zabronił rozpowiadania tego oddziałowi, pracującemu około masztów, żeby go nie trwożyć. Dzicy, pozbierani w gromady, zajmowali wszystkie wzgórza. Crozet kazał pozabierać ważniejsze narzędzia, zakopać inne, spalić szałasy i ruszył do odwrotu z sześćdziesięciu ludźmi. Krajowcy szli za nim, wołając: „Takouri mate Marion (Takouri zabił Mariona)”! Mniemali, że przerażą oddział, wyjawiając mu śmierć wodza. Rozwścieczeni Europejczycy chcieli się rzucić na tych nędzników. Crozet zaledwie ich powstrzymał.

Po przybyciu dwu mil, oddział dostał się do brzegu, zabrał ludzi z drugiego posterunku i odpłynął do okrętów. Tysiące dzikich siedziało przez ten czas na ziemi nieruchomo; lecz gdy szalupy oddaliły się nieco, zaczęły na nie spadać kamienie. Wówczas czterej majtkowie, celnie strzelający, pozabijali z karabinów wszystkich z kolei naczelników ku osłupieniu krajowców, nieznających jeszcze doniosłości broni palnej. Wysłano niebawem szalupę do Motou- Aro. Oddział wojska usadowił się na tej wysepce na noc; chorych przewieziono na okręty. Nazajutrz przybył drugi jeszcze oddział dla wzmocnienia pierwszego. Należało oczyścić wyspę z dzikich i pilnować miejsca, które dostarczało wody do picia. Wioska na Motou- Aro liczyła trzystu mieszkańców; Francuzi uderzyli na nią. Sześciu naczelników zabito; resztę krajowców rozproszono bagnetami, a wieś spalono.

Jednak Castries nie mógł odpłynąć bez masztów; że zaś trzeba było się wyrzec masztów cedrowych jednolitych, musiano je poskładać z części. Znów upłynął miesiąc. Dzicy usiłowali kilka razy odebrać wysepkę Motou- Aro, ale się im to nie udało. Gdy łodzie ich podpłynęły na doniosłość strzału, rozbijano je kulami działowemi. Na koniec roboty ukończono. Należało się jeszcze dowiedzieć, czy która z szesnastu ofiar rzezi nie żyje dotąd, i pomścić innych. Liczny oddział oficerów i żołnierzy udał się do wsi Takouria. Za zbliżeniem się jego, zdradziecki i podły naczelnik uciekł, ubrany w płaszcz Mariona. Przetrząśnięto starannie wszystkie chaty we wsi; w chacie naczelnika znaleziono czaszkę świeżo ugotowaną, znać jeszcze było ślady zębów dzikiego ludożercy. Udo człowiecze było nadziane na rożen drewniany. Znaleziono koszulę Mariona z zakrwawionym kołnierzem, dalej odzienie różne, pistolety jednego z oficerów, broń z szalupy i różne szczątki. W drugiej wsi znaleziono wnętrzności ludzkie, oczyszczone i ugotowane. Pozbierano te niewątpliwe dowody morderstwa i ludożerstwa; resztki ciał ze czcią pochowano, potem spalono wioskę Takouri i drugą Pik- Ore, współuczestniczącą w zbrodni. Dnia 14- go lipca 1777 r. okręty opuściły te smutne strony.

Pamięć tej strasznej kafastrofy powinna być przytomna w umyśle każdego podróżnika, wstępującego na brzegi Nowej Zelandji. Niebaczny to dowódca, który nie korzysta z takiej nauki, bo mieszkańcy tamtejsi są ciągle zdradliwi i ludożercy. Przekonał się o tem także Cook w drugiej swej podróży w 1773 r. Jeden z jego okrętów, Aventure, wysłał do brzegów szalupę dnia 17- go grudnia, po zapas ziół dzikich; szalupa ta, na której znajdował się kadet i dziesięciu majtków, nie powróciła. Niespokojny o los tych ludzi, kapitan okrętu wysłał porucznika Burneya na zwiady. Ten, wylądowawszy, znalazł, jak mówił, „obraz rzezi i barbarzyństwa, o którym trudno mówić bez wstrętu”. Głowy, wnętrzności, płuca leżały porozrzucane na piasku, a w pobliżu kilka psów pożerało inne szczątki tego rodzaju.

Na zakończenie tego krwawego wykazu wspomnieć wypada o okręcie Brothers, napadniętym w 1815 roku przez Nowozelandczyków, i o okręcie Bayd, którego kapitan Shompson i cała osada wymordowana byli w 1820 r. Wreszcie, dnia 1- go marca 1829 r., w Wakitaa naczelnik Enaraco napadł i obrabował bryg angielski Haves z Sydney, a banda jego ludożerców zabiła kilku majtków, a zwłoki ich ugotowała i pożarła.

Taki to jest kraj ta Nowa Zelandja, do której brzegów zdążał statek Macquarie z bezmyślną załogą, dowodzoną przez pijaka.

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

<< wstecz 1 2


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

USA: Rajskie Hawaje
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

WW 1; San Francisco
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl