HAWAJE
06:51
CHICAGO
10:51
SANTIAGO
13:51
DUBLIN
16:51
KRAKÓW
17:51
BANGKOK
23:51
MELBOURNE
03:51
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 46; Zealand i Aland
DkG 46; Zealand i Aland

Juliusz Verne


John Mangles pierwszy spostrzegł bladość jej i niemą rozpacz, zrozumiał, co się działo w jej umyśle.
- Miss Marjo, miss Marjo! - zawołał. - Płaczesz?
- Płaczesz, moje dziecię? - spytała lady Helena.
- Mój ojciec, pani, mój biedny ojciec! - wyjąkało biedne dziecię.

Nie mogła mówić dalej, ale wszyscy zrozumieli jej boleść, łzy i powody powtarzania imienia ojca. Odkrycie zdrady Ayrtona niszczyło od razu wszelką nadzieję, Zbrodniarz ten dla uwiedzenia Glenarvana zmyślił rozbicie się okrętu; wspólnicy jego wyraźnie to powiedzieli, w rozmowie przez majora podsłuchanej. Nigdy jacht Britannia nie rozbił się o skały zatoki Twofold; nigdy Henryk Grant nogą nie postał na lądzie australijskim. Mylne pojęcie dokumentu po raz drugi już na fałszywą drogę wprowadzało wyprawę, szukając śladów Britanji. Wobec takiego położenia, wobec boleści dwojga nieszczęsnych dzieci wszyscy w smutnem trwali milczeniu. Któżby zdołał znaleźć jeszcze jakie słowo pociechy lub nadziei? Robert płakał w objęciach siostry. Paganel mruczał strapiony:
- Ach! przeklęty dokumencie! Możesz się pochwalić, żeś na ciężką próbę wystawił mózgi dwunastu poczciwych ludzi!...

Zacny geograf, zły sam na siebie, bił się w czoło, jakby je chciał potrzaskać na kawałki. Glenarvan tymczasem wyszedł do Wilsona i Mulradyego, stojących na straży. Na płaszczyźnie, ciągnącej się od lasu do rzeki, głębokie panowało milczenie. Sklepienie niebios przesłoniły gęste, nieruchome chmury. Wśród tej atmosfery, pogrążonej w odrętwieniu, najmniejszy szmer dałby się słyszeć bardzo wyraźnie; nic jednak nie zakłócało spokoju. Ben Joyce ze swą bandą musiał odejść znacznie dalej, nic bowiem nie zdradzało obecności człowieka: ptaki spokojnie siedziały na gałązkach niskich drzew, a kangury szczypały młode pączki bez najmniejszej trwogi.
- Czyście nic nie widzieli i nie słyszeli przez całą tę godzinę? - zapytał Glenarvan majtków.
- Nic - odpowiedział Wilson. - Złoczyńcy musieli się oddalić, przynajmniej na znaczną odległość.
- Widać, że nie czują się na siłach do atakowania nas - dodał Mutrady. - Ben Joyce będzie chciał zapewne powiększyć swą bandę przez namówienie do niej włóczęgów, snujących się u podnóża Alp.
- To być może - odrzekł Glenarvan. - Te łotry stchórzyły widocznie. Wiedzą, że jesteśmy uzbrojeni i dobrze uzbrojeni. A może czekają nadejścia nocy dla ponowienia napadu; przed wieczorem trzeba będzie podwoić czujność. Ach, gdybyśmy mogli wybrnąć z tej błotnistej płaszczyzny i puścić się w drogę ku wybrzeżu! Ale wezbrane wody rzeczne tamują nam przejście. Na wagę złota kupiłbym prom, mogący nas przenieść na drugą stronę rzeki.
- Dlaczego Wasza Dostojność nie rozkaże nam zbudować tego promu? Drzewa przecież nie brak - powiedział Wilson.
- Nie, Wilsonie - odpowiedział Glenarvan. - Ta Snowy to nie rzeka, lecz potok nie do przebycia.



W tej chwili nadeszli John Mangles, major i Paganel, którzy chodzili badać rzekę. Wskutek ostatnich deszczów woda znowu przybrała i jeszcze się podniosła o jedną stopę wyżej nad swój stan normalny. Prąd jej był rwący, jak na rzekach amerykańskich. Ani myśleć było o puszczeniu się na taką pieniącą się i gwałtowną rzekę. John Mangles oświadczył stanowczo, że przeprawa jest niemożliwa.
- Ale - mówił dalej - nie można tu pozostać bez przedsięwzięcia czegoś. Cośmy zrobić chcieli przed wykryciem zdrady Ayrtona, teraz tem bardziej uczynić wypada.
- O czem mówisz, Johnie? - spytał Glenarvan.
- Mówię, że pomoc jest obecnie dla nas niezbędna, a ponieważ nie można iść do zatoki Twofold, to trzeba udać się do Melbourne. Mamy jeszcze jednego konia, niech mi go Wasza Dostojność wziąć pozwoli, pojadę do Melbourne.
- Ależ to przedsięwzięcie bardzo niebezpieczne - rzekł lord Glenarvan. - Nie mówiąc już o trudnościach takiej dwustumilowej podróży przez kraj nieznany, ręczę, że na wszystkich drogach spotkać się można ze wspólnikami Ayrtona.
- Wiem o tem, milordzie, ale wiem także, iż w podobnem położeniu dłużej pozostać nie możemy. Ben Jovce prosił tylko o tydzień czasu na sprowadzenie załogi Duncana; ja będę się starał za sześć dni wrócić na brzegi Snowy. Jaka przeto jest wola Waszej Dostojności?
- Zanim lord Glenarvan odpowie - rzekł Paganel - zrobię z mej strony jedną uwagę. Przeciwko posłaniu do Melbourne nie mam nic - i owszem; ale żeby narażać na niebezpieczeństwo Johna Manglesa, na to stanowczo się nie zgadzam. Jest on kapitanem Duncana i dlatego narażać się nie może. Ja gotów jestem iść za niego.
- Masz słuszność, panie Paganel - rzekł major - tylko nie widzę powodu, dla którego ty byś miał iść a nie kto inny.
- Czyż nas tu niema? - zawołali Mulrady i Wilson.
- I czy sądzicie, że przestraszyłaby mnie przejażdżka podobna? - rzekł Mac Nabbs.
- Moi drodzy - oświadczył Glenarvan - skoro jeden z nas ma pojechać do Melbourne, to niechże los rozstrzygnie. Paganelu, napisz nazwiska nasze.,.
- Prócz pańskiego, milordzie! - wtrącił John Mangles.
- A to dlaczego? - spytał Glenarvan.
- Pan miałbyś się oddalić od lady Heleny? Pan, którego rana jeszcze się nie zabliźniła! Milordzie, ty nie możesz się stąd oddalić.
- Tak jest - dodał major. - Twoje miejsce jest tutaj, Edwardzie, ty nie powinieneś jechać.
- Skoro grozi niebezpieczeństwo - mówił Glenarvan - to ja chcę je podzielić zarówno z innymi. Pisz, Paganelu; niech i moje nazwisko pomiesza się z imionami mych towarzyszy i daj Boże, aby najpierw było wyciągnięte.

Trzeba było ulec woli tak stanowczej. Nazwisko Glenarvana napisano i zmieszano wraz z innemi. Przystąpiono do ciągnienia... los wskazał na Mulradyego. Dzielny majtek wydał okrzyk radości niekłamanej.
- Milordzie - zawołał - jestem gotów do drogi!

Glenarvan uścisnął mu rękę, po czem powrócił do wozu, pozostawiając na straży przy obozowisku majora i młodego kapitana. Lady Helenę zawiadomiono zaraz o postanowionem wysłaniu posłańca do Melbourne i o losie, jaki padł na wiernego majtka. Kilka wyrazów serdecznych, z jakiemi zwróciła się do Mulradyego, trafiły do głębi duszy tego mężnego marynarza. Wiedziano, że jest odważny, silny, roztropny, wyższy nad wszelkie trudy - i rzeczywiście los nie mógł lepszego zrobić wyboru. Odjazd Mulradyego naznaczony był na ósmą godzinę z rana. Wilson zajął się przysposobieniem konia. Przyszło mu na myśl zmienić zdradliwą podkowę, jaką koń miał na lewej nodze, i zastąpić ją inną, oderwaną od kopyta jednego z koni padłych zeszłej nocy. Złoczyńcy nie mogliby rozpoznać śladów jeźdźca, ani gonić za nim, nie mając koni.

Gdy Wilson zajęty był temi szczegółami, Glenarvan tymczasem chciał pisać list do Austina, ale nie mógł tego uczynić z powodu ręki skaleczonej, prosił przeto Paganela, aby go zastąpił. Uczony geograf, cały zajęty jedną myślą, zdawał się nie wiedzieć, co się w koło niego dzieje. Trzeba bowiem wiedzieć, że Paganel, wśród pasma tych nieprzyjaznych wypadków, głowę miał wciąż nabitą jedynie tylko dokumentem, tak fałszywie zrozumianym i wytłumaczonym. Przestawiał on ciągle wyrazy na najrozmaitsze sposoby, szukając w nich nowego jakiego znaczenia i całą myślą w tem zatonął. Dlatego też nie usłyszał prośby Glenarvana, tak, że lord musiał ją po raz drugi powtórzyć.
- A i owszem - odpowiedział Paganel - jestem na twe rozkazy, milordzie.

To mówiąc, wyjął machinalnie swa książeczkę notatkową, wydarł z niej kartkę czystego papieru, wziął do ręki ołówek i czekał. Glenarvan zaczął dyktować swe instrukcje:
„Polecam Tomaszowi Austinowi, aby bezzwłocznie wypłynął na morze i doprowadził Duncana...”

Paganel kończył ostatni wyraz, gdy przypadkiem wzrok jego padł na numer Australian and New- Zealand Gazette, leżący na ziemi. Dziennik był tak złożony, że można było przeczytać tylko dwie ostatnie sylaby jego tytułu. Paganelowi wypadł z ręki ołówek, zamyślił się i zdawało się, że zapomniał o Glenarvanie, o jego liście i o dyktowaniu.
- Piszmy dalej, Paganelu - rzekł Glenarvan.
- Ach! - krzyknął nagle geograf.
- Co ci jest? - zapytał major.
- Nic! nic! - odpowiedział Paganel.

Potem ciszej nieco powtarzał: aland! aland! aland! Wstał, pochwycił gazetę, przewracał ją i zwijał, powstrzymując się od wymówienia słów, cisnących mu się na usta. Lady Helena, Marja, Robert i Glenarvan patrzyli na niego, nie mogąc zrozumieć tego wzruszenia. Paganel podobny był do człowieka, który nagle zmysły utracił. Lecz stan ten wzburzenia nerwowego trwał krótko. Uspokajał się zwolna, radość, błyszcząca w jego oczach, gasła - powrócił na swoje miejsce i rzekł tonem zupełnie spokojnym:
- Gdy zechcesz dalej dyktować, milordzie, jestem na twe usługi.

Glenarvan tedy dyktował dalej:
„Polecam Tomaszowi Austinowi, aby bezzwłocznie wypłynął na morze i doprowadził Duncana do trzydziestego siódmego stopnia szerokości wschodniego wybrzeża Australji...”
- Australji! - powtórzył Paganel. - Ach! tak! Australji.

Skończywszy list, dał go do podpisu Glenarvanowi, który dopełnił tego z wielką trudnością. Pismo złożono i zapieczętowano, a Paganel drżącą jeszcze ze wzruszenia ręką położył adres następujący:
Tomasz Austin
Porucznik na pokładzie jachtu Duncan w Melbourne.

Potem oddalił się od wozu, machając rękami i powtarzając te niezrozumiałe wyrazy:
Aland! Aland! Zealand!

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

<< wstecz 1 2


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Australia: Flora najmniejszego kontynentu
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

PE 3; Poprzez Andy
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl