HAWAJE
06:05
CHICAGO
10:05
SANTIAGO
13:05
DUBLIN
16:05
KRAKÓW
17:05
BANGKOK
23:05
MELBOURNE
03:05
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 41; Australian and New Zealand Gazette
DkG 41; Australian and New Zealand Gazette

Juliusz Verne


Przez cały dzień 3- ci stycznia jechano wciąż przez symetrycznie rozłożone aleje tego, jak się zdawało, nieskończonego lasu. Jednakże pod wieczór rzędy drzew stawały się coraz rzadsze, a o kilka mil dalej, na małej płaszczyźnie, ukazało się regularnie zabudowane zbiorowisko domów.
- To Seymour! - zawołał Paganel. - ostatnie to miasto, jakie spotykamy przed opuszczeniem prowincji Wiktorji.
- Czy duże to miasto? - spytała lady Helena.
- Pani - odrzekł Paganel - to dopiero wieś, która wyrasta na miasteczko.
- Czy znajdziemy tam hotel wygodny? - rzekł Glenarvan.
- Spodziewać się należy - odpowiedział geograf.
- A więc śpieszmy do miasta, bo sądzę, że nasze mężne i wytrwałe podróżniczki z ochotą wypoczną choćby przez jedną noc wygodniej.
- Mój drogi Edwardzie - odezwała się lady Helena - przyjmuję w mojem i Marji imieniu, ale pod tym jedynie warunkiem, żeby to nie wywołało przeszkody, ani też opóźnienia w podróży.
- Bynajmniej - odpowiedział lord Glenarvan - woły i konie nasze mocno są strudzone, a zresztą jutro o świcie puścimy się w dalszą drogę.



Była wtedy godzina dziewiąta. Księżyc zbliżał się do widnokręgu i rzucał już promienie ukośne, ginące we mgle. Robiło się coraz ciemniej. Podróżni wjechali na szerokie ulice miasteczka, pod przewodnictwem Paganela, który zdawał się zawsze doskonale znać to, czego nigdy nie widział. Instynkt prowadził go prosto do hotelu Campbells North British. Konie i woły umieszczono w stajni, wóz zatoczono do szopy, a podróżni weszli do pokojów dość przyzwoicie urządzonych. O dziesiątej wszyscy zasiedli do stołu, który Olbinett obrzucił wprawnem swem okiem. Paganel z Robertem wrócił z wycieczki po mieście i w nader krótkich wyrazach opowiedział swe nocne wrażenia.

Nic nie widział.

A jednak ktoś mniej roztargniony byłby spostrzegł pewien ruch na ulicach miasta; tu i ówdzie zbierały się gromadki ludzi, ciągle wzrastające; rozmawiano przed sieniami, jedni drugich wypytywali o coś z trwogą niekłamaną; czytano głośno jakieś gazety z dnia dzisiejszego, robiono uwagi, sprzeczano się, objaśniano. Wszystko to nie mogło ujść baczności choć cokolwiek uważnego dostrzegacza. Paganel wszakże nic nie spostrzegł. Major jednak, choć nie wychodził nawet z hotelu, spostrzegł i zrozumiał, że coś kłopotało mieszkańców miasteczka. Po dziesięciu minutach rozmowy z gadatliwym oberżystą, Dicksonem, wiedział już o wszystkiem - ale nie powiedział ani słówka.

Tylko, gdy po skończonej wieczerzy lady Glenarvan, Marja Grant i jej brat Robert udali się na spoczynek, Mac Nabbs zatrzymał swych towarzyszów i rzekł:
- Znani są już sprawcy zbrodni, popełnionej na drodze żelaznej w Sandhurst.
- Czy ich sehwytano? - żywo zapytał Avrton.
- Nie - odpowiedział major, zdając się nie zwracać uwagi na porywczość pytania, dającego się łatwo usprawiedliwić okolicznościami.
- Tem gorzej - dodał Ayrton.
- I komuż tedy - zapytał Glenarvan - przypisują tę zbrodnię?
- Czytaj - odrzekł major, podając lordowi Glenarvan numer Australian and New - Zealand Gazette - a zobaczysz, że nie mylił się inspektor policji.

Glenarvan przeczytał głośno ustęp następujący:
„Sydney, 2- go stycznia 1866 r. Wiadomo, że w nocy z 29 na 30- ty grudnia roku zeszłego zdarzył się straszny wypadek na moście Camden, o pięć mil od stacji Castelmaine, na drodze żelaznej, wiodącej z Melbourne do Sandhurst. Pociąg pośpieszny, wychodzący o 11 godzinie 45 minut w nocy, wpadł w największym pędzie do rzeki Lutton.”
„Most Camden otwarty był przed nadejściem pociągu.”
„Liczne kradzieże, spełnione po tym wypadku, i ciało zamordowanego dozorcy, znalezione w odległości pół mili od mostu, kazały się domyślać, że wypadek był prostem następstwem zbrodni.”
„Rzeczywiście, jak wynika ze śledztwa, przeprowadzonego przez koronera, zbrodnię tę przypisać należy bandzie złoczyńców, zbiegłych przed sześciu miesiącami z osady karnej w Perth (Australja Zachodnia), właśnie gdy mieli być przeprowadzeni na wyspę Norfolk.”
„Zbiegłych złoczyńców jest dwudziestu dziewięciu; znajdują się oni pod wodzą niejakiego Ben Joyce, niebezpiecznego i zakamieniałego zbrodniarza, od kilku miesięcy przybyłego do Australji niewiadomo na jakim okręcie, a którego sprawiedliwość nigdy pochwycić nie zdołała.”
„Ostrzega się mieszkańców miast, osadników, pasterzy i hodowców bydła, aby się mieli wciąż na baczności i ostrzegali inżyniera naczelnego o wszystkiem, co by mogło ułatwić poszukiwania.”

Skoro Glenarvan skończył czytanie tego artykułu, Mac Nabbs zwrócił się do geografa i rzekł:
- Widzisz, Paganelu, że i w Australji mogą być złoczyńcy zesłani na wygnanie.
- Zbiegli, rozumie się! - odpowiedział Paganel - ale nie ci, których wysyłają za wyrokiem; tacy bowiem nie mają prawa tu się znajdować.
- Bądź co bądź, są tu w tej chwili - mówił Glenarvan - nie sądzę jednak, aby to mogło zmienić nasze projekty, lub wstrzymać dalszą podróż. Jak myślisz, panie Mangles?

John Mangles nie odpowiadał: wahał się, myśląc z jednej strony o boleści, jaką by sprawiło biednym dzieciom zaniechanie dalszych poszukiwań, a z drugiej nie chciał wyprawy narażać na niebezpieczeństwo.
- Gdyby lady Glenarvan i miss Grant nie były z nami - rzekł nareszcie - bardzo mało obchodziłaby mnie banda tych złoczyńców.

Glenarvan zrozumiał go i dodał:
- Rozumie się, że niema tu mowy o odstąpieniu od naszego zamiaru; ale może by wypadało, właśnie z powodu obecności naszych towarzyszek, połączyć się z osadą Duncana w Melbourne, i dalej na wschód szukać śladów kapitana Harry Granta? Jakie jest twoje zdanie, majorze?
- Zanim coś powiem, radbym wiedzieć, co Ayrton myśli o tem.

Tak zagadniony kwatermistrz spojrzał na lorda Glenarvan.
- Sądzę - rzekł nareszcie - że ponieważ jesteśmy o dwieście mil (angielskich) od Melbourne, to niebezpieczeństwo, jeśli istnieje, tak samo zagrażać nam może na drodze południowej, jak i na wschodniej. Oba te trakty mało są uczęszczane. Zresztą nie przypuszczam, aby trzydziestu złoczyńców mogło przestraszać ośmiu dobrze uzbrojonych ludzi, to też, w braku lepszej rady, szedłbym naprzód tą samą, co dotąd, drogą.
- Dobrze mówisz, Ayrtonie - rzekł Paganel. - Idąc naprzód, możemy trafić na ślady kapitana Granta; wracając na południe, prawdopodobnie oddalimy się od nich. Jestem więc tego samego co i ty zdania i kpię sobie z tych zbiegów w Perth, których zapewne nie obawia się żaden odważny człowiek.

Propozycję niezmieniania podróży oddano pod głosowanie i przyjęto ją jednogłośnie.
- Jeszcze jedną zrobię uwagę, milordzie - rzekł Ayrton w chwili, gdy się już rozejść mieli.
- Mów, Ayrtonie!
- Czy nie dobrze byłoby posłać na okręt rozkaz, aby się nie oddalał od brzegów?
- A to na co? - spytał John Mangles. - Gdy przybędziemy do zatoki Twofold, dość będzie czasu posłać taki rozkaz. Gdyby zaś jaki nieprzewidziany wypadek zmusił nas powrócić do Melbourne, moglibyśmy żałować, że niema tam Duncana. Zresztą, uszkodzenia jego dotąd nie muszą być jeszcze naprawione. Z tych przeto wszystkich powodów sądziłbym, że lepiej może zaczekać.
- Niech i tak będzie - odpowiedział Ayrton bez dalszych nalegań.

Nazajutrz grono podróżnych, dobrze uzbrojonych i gotowych na wszelki wypadek, opuściło Seymour. W pół godziny potem wóz znowu wjeżdżał w las eukaliptusów, położony w stronie wschodniej. Glenarvan wolałby jechać czystem polem; płaszczyzna zawsze jest bezpieczniejsza, mniej bowiem aniżeli las sprzyja zasadzkom wszelkiego rodzaju. Ale nie było wyboru i musiano posuwać się wśród jednostajnej gęstwiny drzew. Cały dzień jechano wzdłuż północnej granicy hrabstwa Anglesey; wieczorem dopiero podróżni przekroczyli setny czterdziesty szósty południk i rozłożyli się obozem na krańcu okręgu Murray.

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

<< wstecz 1 2


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Australia: Blue Mtns NP
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

NI 8: Wyspa Ometepe – wulkan Maderas
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl