HAWAJE
11:07
CHICAGO
15:07
SANTIAGO
18:07
DUBLIN
21:07
KRAKÓW
22:07
BANGKOK
04:07
MELBOURNE
08:07
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 31; Wybryki Oceanu Indyjskiego
DkG 31; Wybryki Oceanu Indyjskiego

Juliusz Verne


Nie było zresztą czasu na naprawianie uszkodzeń; śruba nie posuwała statku, para zaś, nie działając na nią, otworzyła sobie klapy. Trzeba było uciec się do żagli i szukać pomocy u tego wiatru, który w tej chwili był najniebezpieczniejszym nieprzyjacielem. John wrócił na pokład, w dwu słowach uwiadomił lorda Glenarvana o tem, co zaszło, i naglił go, aby wraz z resztą podróżnych zeszedł do kajuty. Glenarvan jednak chciał pozostać na pomoście.
- Nie! - odpowiedział John tonem stanowczym. - Muszę być tu sam z moją załogą. Proszę zejść do kajuty. Okręt mógłby się pochylić, a wtedy fale zmiotłyby was z pomostu bez miłosierdzia.
- Lecz możemy być wam przydatni...
- Proszę odejść, milordzie. To jest konieczne! Bywają chwile, że ja jestem panem na pokładzie. Proszę odejść, żądam tego!

Tylko zbyt ważne i trudne położenie mogło sprawić, że John Mangles odzywał się w ten sposób. Glenarvan zrozumiał, że obowiązkiem jego było dać przykład posłuszeństwa. Opuścił więc pomost, pociągając za sobą swych towarzyszów i udał się do kobiet, z trwogą i niepewnością oczekujących końca tej walki żywiołów.
- To energiczny człowiek, ten mój kapitan - rzekł, wchodząc do kajuty, a Paganel potakiwał jego wyrazom, okazując zadowolenie z tak właściwej energji młodego dowódcy.

John nie tracił ani minuty, aby wydobyć statek z niebezpiecznego położenia, w jakiem stawiało go popsucie się śruby. Szło mu głównie o to, aby się nie oddalić od drogi wskazanej; wypadało też oszczędzać żagli i nie narażać ich na działanie burzy. Jacht, posiadając wielkie zalety żaglowe, zwijał się jak rączy rumak, czujący ostrogę. Żagle, wyrobione z najlepszego płótna dundejskiego, wielce ułatwiały żeglugę; szło tylko o to, czy długo zdołają opierać się gwałtowności wichury.



W takiem położeniu przeszła reszta nocy. Liczono na to, że z nadejściem dnia burza się zmniejszy; nadzieja ta jednak okazała się próżna. Około ósmej godziny rano wiatr bardziej się jeszcze zwiększył i zmienił w huragan. John nic nie mówił, ale drżał o statek i tych, którzy się na nim znajdowali. Duncan, rzucany jak piłka, nieraz przechylał się tak, że sądzono, iż więcej nie powstanie. A wreszcie przechylił się do tego stopnia, że już majtkowie z siekierami w ręku gotowi byli przecinać liny żaglowe wielkiego masztu, gdy żagle, oderwane gwałtownie od rej, uleciały w powietrze, jak olbrzymie albatrosy.

Duncan znowu powstał, lecz, pozbawiony wszelkiej podpory na falach i bez kierunku, rzucany był na wszystkie strony z taką siłą, że obawiano się, aby maszty nie skruszyły się aż do osady. Statek nie mógłby długo wytrzymać w takich okolicznościach i lada chwila woda mogła się doń przedostać przez otwory, powstające wskutek pękania kadłubu.

John Mangles, żeby uniknąć tego niebezpieczeństwa, postanowił rozpiąć na pochyłym maszcie z przodu jachtu mały żagiel trójkątny i uciekać z wiatrem. Powiodło mu się to jednak dopiero około godziny 3- ej po południu, po kilku godzinach pracy mozolnej. Pod tym kawałkiem płótna Duncan, pędzony burzą, sunął z szybkością niezmierną, w kierunku północno- wschodnim. Szybkość ta jednak zbawiła go, choć się zdarzało nieraz, że bałwany morskie, huraganem ciskane, przeskakiwały nad statkiem, a opadająca z nich woda zalewała cały pokład.

W takiem położeniu, wśród nadziei i rozpaczy, przeszedł dzień 15- ty grudnia i cała noc następna. John Mangles ani na chwilę nie zeszedł ze swego stanowiska, nie przyjął żadnego pokarmu: spokojna postać jego i rysy twarzy nie zdradziły ani razu okropnej trwogi, miotającej duszą jego, a wzrok usiłował uporczywie przebić chmury nagromadzone na północy.

I w rzeczy samej było się o co trwożyć. Duncan, zepchnięty ze swej drogi, pędził ku wybrzeżu australijskiemu z szybkością niepowstrzymaną. John Mangles instynktem pojmował, że szalony prąd niesie jego statek. Co chwila obawiał się uderzenia o skałę i rozbicia jachtu na drzazgi. Obliczał, że do wybrzeża jest co najmniej jeszcze mil dwanaście. Lecz spotkanie się z ziemią było to samo, co rozbicie, zatracenie okrętu. Stokroć lepiej było pozostać na ogromnym oceanie, przeciw którego wściekłości statek łatwiej jeszcze obronić się zdoła; jeśli natomiast burza zapędzi go do lądu, to jacht zginie.

John ruszył do lorda Glenervana. W rozmowie poufnej opisał mu szczerze całą okropność położenia i w końcu oświadczył, że po ścisłym namyśle gotów jest skierować Duncana ku wybrzeżu i po święcić go dla ocalenia, jeżeli to się okaże możliwe, osób na nim płynących.
- Rób, co uważasz za dobre - odpowiedział Glenarvan.
- A lady Helena, miss Grant?..
- Zawiadomię je w ostatniej dopiero chwili, gdy już wszelka nadzieja utrzymania się na morzu będzie stracona. Uprzedzisz mnie o tem.
- Dobrze, milordzie!

Glenarvan powrócił do kobiet. Nic wiedziały one o całem nie bezpieczeństwie, ale czuły jego wielkość; okazywały jednak nie mniej odwagi od swych towarzyszów. Paganel zupełnie nie w porę rozwijał teorję o kierunku prądów atmosferycznych; major, jak muzułmanin, wierzący w przeznaczenie, czekał, co się stanie.

Około jedenastej huragan zdawał się zmniejszać. Pierzchała mgła wilgotna i przez chwilową w niej przerwę John mógł dojrzeć ląd niski w odległości mil sześciu w kierunku wiatru. Jacht pędził ku temu lądowi. Fale wzbijały się do pięćdziesięciu z górą stóp wysokości. John rozumiał, że muszą tam mieć mocny punkt oparcia, o który odbijają się tak potężnie.
- Muszą tam być ławice piasku - zauważył Austin.
- I ja tak sądzę - potwierdził porucznik.
- W Bogu więc tylko nadzieja - rzekł John. Jeśli on nie znajdzie dla Duncana dogodnego przejścia i nie przeprowadzi go przez nie, jesteśmy zgubieni.
- Morze teraz jeszcze jest wysokie - odrzekł porucznik - może się nam uda przebyć te ławice.
- Ależ patrz, mój drogi, jak strasznie fale się srożą. Jakiż okręt oprzeć się im zdoła! Módlmy się, mój przyjacielu!

Duncan tymczasem pędził ku wybrzeżu z szybkością przerażającą. Wkrótce byt już tylko o dwie mile od ławic. Mgły co chwila zasłaniały ziemię; John jednak miał wrażenie, że poza tem pasmem bałwanów widzi wody spokojniejsze, na których Duncan byłby stosunkowo bezpieczniejszy. Lecz jakże się do nich dostać?

John wezwał podróżnych na pokład; nie chciał, aby w chwili rozbicia się okrętu byli zamknięci w kajutach. Glenarvan z towarzyszami trwożnie patrzyli na rozhukane morze. Marja Grant zbladła.
- John! - rzekł Glenarvan przyciszonym głosem. - Będę usiłował ocalić żonę lub zginę z nią razem. Ty pamiętaj o miss Grant.
- Dobrze! - odpowiedział John drżącym od wzruszenia głosem.

Duncan był już bardzo blisko ławicy, którą przebyłby niezawodnie, bo woda była dość głęboka, gdyby silne wzburzenie fal, wznoszących gwałtownie statek a potem usuwających się z pod niego, pozwoliło na to.

W tej chwili Johnowi przyszła jeszcze jedna myśl do głowy.
- Olej! - zawołał - lejże olej co prędzej.

Osada zrozumiała od razu znaczenie tych słów. Chodziło o użycie środka, który udaje się czasami: można uspokoić wściekłość nawałnicy, pokrywając powierzchnię bałwanów warstwą płynu tłustego, powstrzymującą burzliwość fal. Skutek jest zawsze niezawodny, choć trwa krótko. Zazwyczaj morze w tem miejscu tem gwałtowniej potem szaleje i biada statkowi, któryby w tej chwili wypłynął na rozhukane fale. Osada, której siły wzmagało grożące niebezpieczeństwo, prawie w mgnieniu oka wytoczyła na pomost baryłki z zapasem oleju i rąbiąc je siekierami, wylewała zbawczy płyn na wodę.
- Dobrze idzie! - zawołał John, wypatrując chwili dogodnej...

Nie upłynęło dwudziestu sekund, a już Duncan znalazł się na wodach znacznie spokojniejszych i poza zgubnemi ławicami piaszczystemi. Ocean tymczasem rzucał się z tamtej strony ławic z wściekłością nieopisaną.

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

<< wstecz 1 2


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Pacyfik: Polinezyjskie piękności
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

IND 5; Jodhpur - błękitne miasto
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl