HAWAJE
03:57
CHICAGO
07:57
SANTIAGO
10:57
DUBLIN
13:57
KRAKÓW
14:57
BANGKOK
20:57
MELBOURNE
00:57
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 21; Fort Indépendance
DkG 21; Fort Indépendance

Juliusz Verne


Cała ta historja trwała przeszło kwadrans z wielkiem zadziwieniem Thalcavea, który nie mógł pojąć, jakim sposobem tyle słów może wyjść z jednej krtani. Nikt nie przerwał komendantowi, ale ponieważ każdy sierżant, choćby nawet francuski, musi nareszcie kiedyś przestać mówić, więc i Manuel, zaprosiwszy uprzejmie swych gości do mieszkania, umilkł w końcu. Podróżni zgodzili się na przedstawienie ich pani Ipharaguerre, która im się wydała „bardzo dobrą osobą”, jeśli to wyrażenie starego świata da się zastosować do Indjanki.

Gdy już spełniono wszystko, czego żądał zacny sierżant, wówczas z kolei on znów zapytał swych gości, czemu zawdzięcza honor ich wizyty. Wypadało korzystać z takiego usposobienia. Paganel po francusku opowiedział mu całą tę podróż przez pampę i w końcu zapytał o powód, dla którego Indjanie kraj opuścili.
- Ach! tak... niema nikogo!.. - odpowiedział sierżant, wzruszając ramionami. - Tak, rzeczywiście, ani psa nie zobaczysz... my sami siedzimy spokojnie z założonemi rękami, nie mając nic do roboty.
- Ale dlaczegóż to?
- Wojna.
- Wojna?
- Tak, wojna domowa...
- Wojna domowa? - powtórzył Paganel zdziwiony.
- Tak jest, wojna pomiędzy Paragwajem a Buenos Ayres - odpowiedział sierżant.
- Więc cóż z tego?
- Wszyscy Indjanie są na północy z generałem Flores; a włóczęgi i zbójcy rabują tymczasem.
- A gdzież kacykowie?
- Kacykowie są z nimi.
- Jakto! Katriel?
- Niema Katriela.
- A Kalfukura?
- Ani Kalfukury.
- A Yanchetr?
- Yanchetra też niema.



Przy tej odpowiedzi zwrócił się do Thalcavea, który skinął głową na znak potwierdzenia. W samej rzeczy Thalcave czy nie wiedział, czy zapomniał o wojnie domowej, dziesiątkującej obie części rzeczypospolitej, dopóki się w nią nie wdała Brazylja. Indjanie chętnie podtrzymują te walki wewnętrzne, w których zyskać tylko mogą na rabunku, a sierżant nie mylił się, podając za powód opuszczenia pampy wojnę domową, prowadzoną podówczas w północnych prowincjach argentyńskich.

Wypadek ten niszczył wszystkie zamiary Glenarvana. Jeżeli Harry Grant był niewolnikiem kacyków, to w takim razie zapędzony jest przez nich obecnie aż do granic północnych. Gdzież go więc tedy i w jaki sposób szukać? Czyż wypadało próbować poszukiwań niebezpiecznych i prawie bezpożytecznych, zapędzając się do północnych krańców pampy? Przedsięwzięcie to było zbyt ważne, aby je można i z głębokiej rozpoczynać rozwagi. Gdy tak strapieni podróżni spoglądali po sobie w milczeniu, major tymczasem wypytywał sierżanta, czy nie słyszał o Europejczykach w niewoli u kacyków pampy.

Manuel zastanowił się chwilę, jakby sobie coś przypominał, a w końcu rzekł:
- Tak, tak! Słyszałem! - rzekł wreszcie.
- Ach! - zawołał radośnie Glenarvan, któremu zabłysł nowy promyk nadziei.

Paganel, Mac Nabbs, Robert i lord Edward otoczyli sierżanta.
- Mów na Boga, mów prędzej - wołali, pożerając go wzrokiem.
- Już będzie temu lat kilka - odpowiedział Manuel - tak,tak... niewolnicy Europejczykowie... alem ich nigdy nie widział...
- Kilka lat - przerwał Glenarvan - mylisz się pan... Wiemy przecież, kiedy się rozbiła Britannia, okręt, na którym płynęli... Był oto w czerwcu 1862 roku; nie ma więc jeszcze i dwu lat.
- Och, więcej milordzie.
- To być nie może! - zawołał Paganel.
- Upewniam was, że więcej! Było to przy urodzeniu się Pepe... mówiono o dwu ludziach.
- Nie, o trzech! - odezwał się Glenarvan.
- Dwu, powtarzam - odrzekł sierżant z naciskiem.
- Dwu! - szeptał Glenarvan zdziwiony - mówiono o dwu Anglikach?
- Bynajmniej - upierał się sierżant. - Któż tu mówi o Anglikach? Tam był jeden Francuz i jeden Włoch.
- Tego Włocha Pojusze zamordowali! - wtrącił Paganel.
- Tak, a Francuz uszedł, jak się później dowiedziałem.
- Uszedł! - zawołał mały Robert, którego życie zawieszone było na ustach sierżanta.
- Tak, uszedł z rąk Indjan! - odrzekł Manuel.

Wszyscy z podziwieniem patrzyli na Paganela, z rozpaczą bijącego się w czoło.
- Ach, rozumiem - zawołał nareszcie - rozumiem, pojmuję! Wszystko się teraz wyjaśnia!
- Ale my nic nie rozumiemy - rzekł Glenarvan niespokojny i zniecierpliwiony.
- Moi przyjaciele - mówił Paganel, biorąc za rękę Roberta - z boleścią wyznać wam muszę, że fałszywą poszliśmy drogą. To, co poczciwy komendant opowiada nam w tej chwili, nie tyczy się bynajmniej kapitana, ale jednego z moich rodaków, którego towarzysz, Marco Vazello, rzeczywiście był przez Pojuszów zamordowany. Chodzi tu, jak powiadam, o Francuza, który po kilkakroć towarzyszył tym okrutnym Indjanom aż do brzegów Colorado, a który, uszedłszy później szczęśliwie z ich rąk, zdołał powrócić do Francji. Sądząc, że idziemy śladem Harry Granta, wpadliśmy na ślad młodego Guinnarda.

Wiadomość tę przyjęto w ponurem milczeniu. Błąd był widoczny. Glenarvan spoglądał na Thalcavea, a wzruszenie malowało się na jego twarzy. Indjanin zwrócił się do sierżanta francuskiego i wypytywał go, czy nie słyszał o trzech Anglikach w niewolę wziętych.
- Nie, nigdy nie słyszałem - odpowiedział Manuel... mówionoby o tem w Tandil... ja wiedziałbym z pewnością... Nie, to być nie może...

Po tak uroczystem zapewnieniu, Glenarvan nie miał już co robić w forcie Indépendance; opuścił więc to miejsce wraz ze swymi towarzyszami, podziękowawszy wprzód uprzejmemu sierżantowi za dobroć jego i gościnność. Glenarvana do rozpaczy przyprowadzał ten zawód. Robert szedł za lordem, nic nie mówiąc, ale oczy miał łez pełne. Glenarvan nie miał go czem pocieszyć, Paganel rozmawiał sam z sobą, machając rękoma. Major zacisnął zęby bardziej niż zwykle, a Thalcave zdawał się być boleśnie dotknięty wstydem, że choć Indjanin, mógł zabłądzić i wejść na ślad fałszywy, jakkolwiek nikt nie myślał robić mu za to najmniejszego wyrzutu.

Powrócono do gospody. Wieczerza była bardzo smutna. Rzecz pewna, że żaden z tych ludzi odważnych i pełnych poświęcenia nie żałował tylu trudów nadaremnie poniesionych, ale raczej swych błogich nadziei, rozwianych od jednego razu. I w rzeczy samej, czyż można się było spodziewać znaleźć kapitana Granta pomiędzy górą Tandil i morzem? Nie. Gdyby jaki niewolnik popadł w ręce Indjan na wybrzeżach Atlantyku, sierżant Manuel wiedziałby o tem niezawodnie. Wypadek taki nie mógłby ujść baczności krajowców - prowadzących ciągły handel pomiędzy Tandilem a Carmen, przy ujściu Rio- Negro. Handlarze z płaszczyzny argentyńskiej wszystko wiedzą i nic zapewne w tajemnicy nie zachowują. Nie pozostawało zatem nic innego, jak połączyć się co najrychlej z Duncanem w umówionem miejscu przy cyplu Medano.

Paganel zażądał od Glenarvana dokumentu, na którego podstawie poszukiwania ich tak się nieszczęśliwie pobłąkały. Odczytywał go z gniewem źle utajonym - szukał w nim nowych wskazówek - badał, czy wiadomość w nim zawarta dobrze była zrozumiana.
- Dokument przecież bardzo jest jasny i wyraźny! - powtarzał Glenarvan - dokładnie opisuje rozbicie się okrętu kapitana Granta i miejsce dostania się jego do niewoli.
- Nie! - krzyknął geograf, uderzając silnie pięścią w stół - nie, nie i po tysiąc razy nie! Gdy Granta niema w pampie, to niema go i w Ameryce. Więc gdzież jest? Ten dokument powinien nam to powiedzieć i powie... albo ja się nie nazywam Jakób Paganel.

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

<< wstecz 1 2


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Karnawał na Trynidadzie i Tobago
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

Swedseayak 1: Plan wyprawy
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl