HAWAJE
17:30
CHICAGO
21:30
SANTIAGO
00:30
DUBLIN
03:30
KRAKÓW
04:30
BANGKOK
10:30
MELBOURNE
14:30
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 17; Pampa
DkG 17; Pampa

Juliusz Verne


Jednakże nie spełniły się gorące pragnienia uczonego Paganela: spiekł się wprawdzie porządnie, ale jedynie od słońca, które paliło bez miłosierdzia. Konie dyszały pod znojem tej podzwrotnikowej temperatury, a nie było nawet nadziei znalezienia gdzie choć trochę cienia; czasem tylko chmurka przelotna na chwilę przesłoniła tarczę słoneczną - lecz i to trwało bardzo krótko, bo słońce zaraz się wychylało, i z nową siłą paliło zwapniony grunt pampy.

Wilson mylił się widocznie, twierdząc, że nieraz jeszcze znajdą podróżni obfitość wody na drodze. Przy nieznośnym upale pragnienie dokuczało okropnie, a tu nie tylko żadnej rzeki nie było na gruncie zupełnie płaskim, ale nawet sztuczne sadzawki, wygrzebane przez Indjan, wyschły do szczętu. Widząc taką ciągłą posuchę, Paganel począł się trwożyć na serjo i z pewnym niepokojem pytał przewodnika, gdzie spodziewa się znaleźć wodę?
- W jeziorze Salinas - odpowiedział Thalcave.
- A kiedyż do niego dojedziemy?
- Jutro wieczorem.

Argentyńczycy, gdy podróżują w pampie, kopią zazwyczaj studnie i znajdują wodę w głębokości kilku sążni; lecz podróżni nasi nie mogli użyć tego środka, jako nie zaopatrzeni w potrzebne do tego narzędzia. Musieli więc poprzestać na bardzo szczupłych porcjach wody ze swego zapasu, które nie zdołały zaspokoić w zupełności pragnienia.

Po przejechaniu trzydziestu mil w ciągu tego dnia, zatrzymano się wieczorem. Każdy pragnął wypoczynku po tylu trudach, a tu jak na nieszczęście noc była jedną z najprzykrzejszych, z powodu chmary natrętnych komarów i innych owadów. Pojawienie się ich było zapowiedzią zmiany wiatru, który rzeczywiście zwrócił się na północ. Dokuczliwie te owady znikają zwykle z nastaniem wiatru południowego, lub południowo- zachodniego.

O ile major potrafił zachować swoją zimną krew nawet wobec tych drobnych nieprzyjemności życia, o tyle Paganel niecierpliwił się i zżymał. Klął komary i wszystkie owady, żałując, że nie ma wody kwasem zaprawnej, która by uśmierzała nieco ból, wywołany przez ich ukąszenia, a chociaż go major uspokajał, jak mógł i umiał, tłumacząc, że Bogu raczej dziękować wypada za to, że z trzechkroć stu tysięcy gatunków owadów, jakie liczą naturaliści, ma się tylko z dwoma z nich do czynienia - wstał jednak nazajutrz w bardzo złym humorze.




Chcąc zdążyć na wieczór do jeziora Salinas, potrzeba było o brzasku wyruszyć w drogę. Konie były bardzo zmęczone; upadały z pragnienia, a jeźdźcy mogli im dać tylko bardzo małą i całkiem niewystarczającą porcję napoju. Posucha stała się jeszcze większą, a upał dokuczał coraz bardziej pod wpływem wiatru północnego, który w pampie jest tem, czem simum w Afryce.

Jednostajność podróży dnia tego przerwana była na chwilę. Mulrady, jadący przodem, zawrócił konia i oznajmił zbliżanie się oddziału Indjan. Każdy z innem uczuciem przyjął wiadomość o takiem spotkaniu. Glenarvan myślał o wiadomościach, jakich mu będą mogli dostarczyć dzicy o losie rozbitków z Britanji. Thalcave przeciwnie całkiem nie był zadowolony ze spotkania na drodze Indjan koczujących, których miał po prostu za złodziei i rabusiów i wolałby ich uniknąć. Idąc za jego radą, podróżni skupili się i broń nabili. Wypadało być w pogotowiu na wszelki wypadek.

Wkrótce ujrzano oddział Indjan, lecz ponieważ składał się tylko z dziesięciu ludzi, Patagończyk uspokoił się znacznie. Gdy Indjanie zbliżyli się na jakie sto kroków, można ich było rozróżnić z łatwością. Byli to dzicy z owego pokolenia, które generał Rosas zniósł w 1833 r. Czoła ich wyniosłe, wzrost wysoki, cera oliwkowa cechowały piękny typ plemienia indyjskiego. Odziani byli w skóry guanaków; dzidy długości dwudziestu stóp, noże, proce i lassa stanowiły ich uzbrojenie, a łatwość w kierowaniu końmi wykazywała bardzo zręcznych jeźdźców.

Zatrzymawszy się, jak powiedzieliśmy, w odległości stu kroków, usiłowali widocznie krzykami i znakami nawiązać rozmowę z podróżnymi. Glenarvan chciał podjechać ku nim; lecz zaledwie zrobił kilkanaście kroków, cały oddział zawrócił konie i znikł z szybkością nadzwyczajną, a zmęczone konie podróżnych nigdy by go doścignąć nie zdołały.
- Ha, tchórze! - krzyczał Paganel.
- Rzeczywiście - zauważył Mac Nabbs - jak na uczciwych ludzi, za prędko uciekają.
- Kto są ci Indjanie? - spytał Paganel przewodnika.
- Gauche - odpowiedział Patagończyk.
- Gauche! - powtórzył Paganel, zwracając się ku swym towarzyszom - gauche! - A więc niepotrzebnie tyleśmy robili przygotowań! Nie było się czego obawiać!
- A to dlaczego? - spytał major.
- Ponieważ gauche są to spokojni mieszkańcy wiosek.
- Tak sądzisz, Paganelu?
- Pewny tego jestem. Musieli nas wziąć za rabusiów i dlatego uciekli.
- Ja bym sądził raczej, że nie śmieli nas zaczepiać - odpowiedział Glenarvan, niezadowolony z tego, że nie mógł pomówić z nimi.
- I ja tegoż samego jestem zdania - dodał major - bo jeśli się nie mylę, to gauchy bardzo są niebezpieczni i zuchwali złodzieje.
- Bardzo przepraszam! - zawołał Paganel i zaczął tak gorąco bronić swej tezy etnograficznej, że zdołał poruszyć zimnego nawet majora do tego stopnia, iż ten mu odpowiedział:
- Zdaje mi się, że jesteś w błędzie, panie Paganelu.
- Jestem w błędzie! - wrzasnął zapalony geograf.
- Tak. Thalcave nawet uważał tych Indjan za rabusiów, a Thalcave z pewnością zna się na tem dobrze.
- Otóż Thalcave omylił się tym razem - odparł Paganel z widocznem niezadowoleniem. - Gauche są rolnikami i pasterzami, nic więcej; ja sam pisałem o tem w znanej broszurze o mieszkańcach pampy.
- Więc popełniłeś gruby błąd, panie Paganelu, pisząc takie rzeczy.
- Ja popełniłem błąd, panie Mac Nabbs?
- Może być, że przez roztargnienie tylko - odrzekł major z naciskiem - i życzę ci sprostować to przy następnem wydaniu.

Paganel do żywego był dotknięty tą sprzeczką a bardziej jeszcze żartami ze swych wiadomości geograficznych, i stopniowo tracił coraz bardziej na humorze. Aż wreszcie wybuchnął:
- Wiedz, mój panie, że moje książki nie potrzebują sprostowań tego rodzaju.
- Mniemam, że i owszem, a przynajmniej w tym razie - odparł uparty Mac Nabbs.
- Widzę, że pan jesteś w kłótliwem usposobieniu! - zawołał Paganel.
- A ja widzę, że pan jesteś cierpki! - odrzekł major.

Rozmowa, jak widzimy, przybierała obrót całkiem niespodziany, a w rzeczy samej przedmiot niewart był sporu. Glenarvan uważał za potrzebne wdać się w tę sprawę.
- Istotnie - rzekł - widzę, że jeden z was jest cierpki, a drugi w usposobieniu do sprzeczki i dziwi mnie jedno i drugie.

Patagończyk, nie rozumiejąc nawet powodu sprzeczki, odgadł, że dwaj przyjaciele byli w nieporozumieniu; począł się więc uśmiechać i rzekł spokojnie:
- To wiatr północny.
- Wiatr północny! - krzyknął Paganel. - Cóż tu wiatr północny ma do tego wszystkiego?
- Ach, tak, tak - wtrącił Glenarvan - to prawda, że to wiatr północny jest przyczyną waszego usposobienia! Słyszałem już o tem, że w Południowej Ameryce wiatr ten bardzo wpływa na rozdrażnienie systemu nerwowego!
- Klnę się na świętego Patryka, Edwardzie, że masz słuszność - rzekł major z głośnym śmiechem.

Lecz zawzięty Paganel nie mógł się uspokoić i zwrócił znów swe rozdrażnienie przeciwko Glenarvanowi, biorąc za żart jego wmieszanie się w tę sprawę.
- Tak jest, milordzie, naprawdę czuję, że mój system nerwowy jest całkiem rozstrojony.
- Wierzaj mi, Paganelu, że to nic innego, jak wpływ północnego wiatru, który w pampie do zbrodni czasami przywodzi.
- Do zbrodni! - wrzasnął uczony. – Jak to, ja wyglądam, jak człowiek, który chce popełnić zbrodnię?
- Nie mówię tego.
- Powiedz więc lepiej od razu, że ciebie samego chcę zamordować!
- Ach - odpowiedział Glenarvan, śmiejąc się mimo woli - obawiam się tego. Bogu dzięki, że wiatr północny nie trwa dłużej nad dzień jeden!

Na te wyrazy wszyscy głośnym śmiechem zawtórowali Glenarvanowi. Paganel nie posiadał się ze złości; odszedł na stronę, aby nie wybuchnąć gniewem, a w kwadrans później zapomniał wszelkiej urazy.

O ósmej wieczorem Thalcave, wysunąwszy się przodem, oznajmił bliskość jeziora tyle upragnionego. W kwadrans później podróżni wjechali na urwiste wybrzeża jeziora Salinas, gdzie jednak smutne czekało ich rozczarowanie... Jezioro wyschło aż do dna.

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

<< wstecz 1 2


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Galapagos: świat przyrody
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

MX 3; Taxco
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl