HAWAJE
15:27
CHICAGO
19:27
SANTIAGO
22:27
DUBLIN
01:27
KRAKÓW
02:27
BANGKOK
08:27
MELBOURNE
12:27
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » 15 letni kapitan » 15K II-2; Harris i Negoro
15K II-2; Harris i Negoro

Juliusz Verne


Przez parę minut obaj przyjaciele nasłuchiwali z uwagą, lecz wreszcie Amerykanin opuścił broń ze słowami:
- Przesłyszeliśmy się. To tylko wiatr. Opowiadaj więc dalej swe ciekawe przygody. Gdy skończysz z przeszłością, łatwiej będzie snuć plany na przyszłość.

Uspokojeni, z powrotem zajęli swe dawne miejsca pod bananowcem.
- Przez półtora roku tłukłem się jak ryba na lodzie w tym przeklętym Auckland. Jednego piastra nie miałem przy duszy. Więc z konieczności musiałem się najmować do najcięższych prac. Próbowałem wszystkiego!
- Nawet uczciwości? - z naiwną miną zapytał Amerykanin.
- Musiałem być tam uczciwym, mój przyjacielu - przyznał z przykrością w głosie rozżalony Negoro.
- Oj, biedaku! Źle więc było tam z tobą!
- Nie najlepiej. Czyhałem jedynie na sposobność, aby się wydostać z tego piekła, w którym trzeba było pracować uczciwie! Wreszcie okazja nadeszła. Do Auckland zawinął "Pilgrim".
- Mówisz o tym samym brygu, który rozbił się u brzegów Angoli?
- Tak jest. Wracać na nim miała do męża, znajdującego się w San Francisco, żona bogatego właściciela statków, pani Weldon, ta sama, którą miałeś szczęście poznać. Na statku oprócz kapitana był jeszcze jego pomocnik, ów niedouczony mędrek Dick Sand. Wiesz dobrze, że jestem nie najgorszym marynarzem, niejednokrotnie przecież przyjmowałem na siebie obowiązki szypra statków z "hebanem". Poszedłem więc do kapitana "Pilgrima" i zaofiarowałem mu swe usługi, mówiąc, iż gotów jestem przyjąć wszelkie obowiązki. Wakowała akurat posada kucharza i szczęśliwie zostałem przyjęty. Tak oto znalazłem się na pokładzie "Pilgrima".
- Wytłumacz mi - przerwał Harris - jakim cudem statek, który płynął, według opowieści Dicka Sanda, do Ameryki, znalazł się na wybrzeżach Angoli, która leży w Afryce?
- Tak... - odpowiedział z uczuciem zadowolenia i dumy Negoro - cud ten zdarzył się dzięki mej pomysłowości, memu geniuszowi. Jak to się stało?... Tego Dick Sand nie odgadnie nigdy i nigdy się o tym nie dowie. Wiedziałem, iż "Pilgrim" płynął do Valparaiso. Otóż tam właśnie miałem zamiar wysiąść, w nadziei, iż stamtąd już łatwiej mi będzie dostać się do Afryki zachodniej. W drodze jednak zaszły dwa niezwykłe przypadki. Naprzód na pokład dostało się pięciu Murzynów wraz z Dingiem, rozbitków z innego statku, a następnie kapitan "Pilgrima", Hull, zatonął wraz z całą załogą w czasie polowania na wieloryby. Wtedy na statku pozostało jedynie dwóch ludzi, znających się na żegludze: niedorostek Dick Sand i kucharz okrętowy, a twój uniżony sługa.
- Teraz już wszystko rozumiem! Oczywiście objąłeś dowództwo?...
- Myślałem o tym początkowo... nie dowierzali mi jednak. A na pokładzie znajdowało się pięciu rosłych i silnych Murzynów... Pojmujesz więc... Nie byli to, niestety, niewolnicy, lecz ludzie wolni, znający swe prawa i bądź co bądź kulturalni, gdyż urodzeni w Ameryce, z wyjątkiem starego Toma. O nakazaniu im posłuszeństwa wbrew ich woli nie mogłem marzyć. Zrezygnowałem więc z zamiaru objęcia dowództwa i pozostałem na stanowisku kucharza, nie zdradzając się z tym, iż z rzemiosłem marynarza jestem nienajgorzej zaznajomiony.

- A więc zwykły przypadek sprawił, iż "Pilgrim" znalazł się u afrykańskich wybrzeży?
- Bynajmniej, przyjacielu, "nie ma żadnych przypadków "- jak powiedział Darwin - "są tylko takie lub inne okoliczności, które mają wpływ na bieg zdarzeń". Cała sztuka polega więc na tym, by nimi kierować. Przypadkiem było to jedynie, iż cię tu spotkałem natychmiast po katastrofie "Pilgrima", jednak statek znalazł się właśnie tutaj dzięki mej woli, która z ukrycia wpływała na bieg wypadków. Wykorzystałem to mianowicie, że twój młody przyj aciel był zdolny do kierowania statkiem jedynie dzięki busoli. O kierowaniu według gwiazd nie miał najmniejszego pojęcia. Otóż pewnego pięknego poranka jeden z kompasów stłukł się przypadkowo, zaś drugi pewnej nocy został "poprawiony", przy pomocy zręcznie podłożonego żelaza, w ten sposób, że wskazywać zaczął fałszywy kierunek. Nie potrzebuję dodawać, że obydwa te wypadki były moim dziełem. Wynik tych zabiegów był taki, iż "Pilgrim" zaczął płynąć nie na wschód, lecz na południowy wschód... A potem i log znalazł się na dnie morskim. Byłem wtedy już panem statku, bo tylko ja wiedziałem, w jakim "Pilgrim"płynie kierunku. Przyznać zresztą muszę, że i szczęście mi sprzyjało, rozszalała się mianowicie burza, która pędziła statek wprost ku przylądkowi Horn, który szczęśliwie ominął. Wtedy kompas, znów przypadkiem, zaczął wskazywać kierunek właściwy, co ostatecznie spowodowało, iż "Pilgrim" znalazł się u brzegów Angoli, do której tak bardzo pragnąłem się dostać!
- I to akurat w chwili, gdy ja się tam znajdowałem. Twierdzę, że jedynie ludzie poczciwi nie mają zazwyczaj szczęścia. Bo ja jestem zawsze na twoje usługi, wiesz przecież, że darzę cię szczerą przyjaźnią. Dowiodłem tego choćby i teraz, gdy na twe życzenie wciągnąłem twych przyjaciół w głąb kraju. Co chcesz zrobić z nimi? - zapytał, kończąc swą wypowiedź Harris.
- Zobaczysz, mój drogi. Lecz przedtem zechciej mi powiedzieć, co porabia nasz dawny chlebodawca, Alvez?
- A cóż ma robić? Handluje niewolnikami, jak to robił dawniej. I żyje mu się nie najgorzej, jestem przekonany, że z radością cię powita.
- Spodziewam się, że jak zwykle przebywa w Bije?
- Mylisz się, już od roku ten stary łotr rezyduje w Kassande.
- I jego interesy wciąż idą dobrze, jak powiadasz?
- Stokroć lepiej niż dawniej, choć nasze zajęcie napotyka na coraz większe trudności. Ogromnie przeszkadza nam w pracy nie tylko angielska flota, ale nawet władze portugalskie. W obecnych czasach jedynie w pobliżu Massamedes można dokonywać załadunku w miarę spokojnie. Toteż coraz częściej się zdarza, iż obozy są przepełnione towarem, oczekującym na możliwość wysłania go do kolonii hiszpańskich. Odcięto nam szlak przez Benguelę zamknięto dla nas port w Luandzie. Władze, zapewniam cię, Negoro, nie żartują teraz wcale, na nic już nie chcą patrzeć przez palce. Dobre czasy dawania łapówek minęły bezpowrotnie. Urzędnika przekupić obecnie nie sposób, choćby najwyższą sumą. Więc zadawalać się trzeba drogą lądową... i tak też robi stary Alvez. Życie nasze, jak widzisz, staje się coraz trudniejsze i obawiam się, że w końcu przyjdzie chwila, iż trzeba będzie rzucić ukochaną pracę i zlikwidować interesy. Takie zdania i poglądy wyrażał "łowca Murzynów" najspokojniej w świecie, jakby tematem rozmowy było istnienie jakiejś instytucji społecznej czy humanitarnej.

Gdy Harris skończył, Negoro bez słowa odpowiedzi pogrążył się w głębokim zamyśleniu.
Amerykanin z uwagą zaczął mu się przyglądać. Harris wiedział już, co sądzić o swym przyjacielu. Dawny agent handlarza niewolnikami i zbieg z galer nie przestał być tym, czym był zawsze, czyli łotrem gotowym na wszystko. Nie mógł się jednak domyślić zamiarów, jakie miał Portugalczyk względem nieszczęsnych rozbitków z "Pilgrima", zagubionych w obecnej chwili w afrykańskich puszczach dziewiczych.

Postanowił zapytać o to wprost.
- Nie powiedziałeś mi jeszcze, Negoro, co zamierzasz uczynić z tymi rozbitkami?
- Jednych sprzedam jako niewolników, zaś pozostałych...

Negoro nie dokończył zdania, lecz dziki wyraz jego oczu najlepiej zastępował słowa.
- Których przeznaczyłeś na sprzedaż?
- Murzynów, oczywiście. Stary Tom, niestety, nie jest wart zbyt wiele, za czterech pozostałych jednakże zapłacą mi doskonale. Za Herkulesa zwłaszcza mam nadzieję dostać w Kassande grubą paczkę dolarów.
- Nietrudno będzie ich sprzedać - ze znawstwem przyznał Harris - ci czterej Murzyni to nie zwykły towar zapełniający rynek, lecz ludzie kulturalni, niezabiedzeni, znający pracę. To nie bydło ludzkie, które zwykle gnamy na targi, a które przy pierwszym zetknięciu się z cywilizacją wymiera masami. Toteż nie wątpię, że sprzedasz ten towar natychmiast i za doskonałą cenę. Niewolnicy urodzeni w Ameryce to na targowiskach afrykańskich rzadkość, o którą kupcy będą się dobijać. Będą oni na wagę złota! Ale a propos - czy na statku nie było jakich pieniędzy?
- Ech, głupstwo, o którym nie warto mówić - niechętnie odpowiedział Portugalczyk, nie mający najmniejszej ochoty do dawania odpowiedzi bardziej szczegółowej.
- A więc jako zysk z rozbicia statku pozostaje jedynie ten czarny towar, który zresztą należy dopiero złapać? - spokojnie zapytał Amerykanin.
- Czyż złapanie ich wydaje ci się rzeczą bardzo trudną?
- Bynajmniej, kolego - głosem bardzo poważnym odpowiedział Harris – o dziesięć mil od miejsca, w którym się znajdujemy, zatrzymała się karawana niewolników dowodzona przez mego przyjaciela Araba Ben Hamisa, która oczekuje na mój powrót, aby udać się w dalszą drogę do Kassande. Jest tam aż nazbyt wielu ludzi, by ująć Dicka i resztę gromadki. Cała trudność na tym polega, ażeby mój młody przyjaciel poszedł w stronę rzeki Kuanza. Jeżeli się tak stanie, ręczę za pomyślny wynik.
- Czy jednak ta myśl przyjdzie mu do głowy? - zaniepokoił się Negoro.
- Wszystko zdaje się wskazywać na to, że postąpi on właśnie tak, jak sobie życzymy. Ta, a nie inna myśl przyjść mu musi do głowy, zaś moje przekonanie opieram na tym, iż uważam Dicka Sanda za młodzieńca rozumnego. Jako taki, nie może on powracać na brzeg morski drogą przez las, jak ja to zrobiłem, ponieważ mógłby zabłądzić. Postara się więc o dojście do którejś z rzek, ażeby nią odbyć podróż na tratwie. To tylko mu pozostaje i jestem pewien, że tak zrobi.
- Możliwe... - przyznał Portugalczyk.
- Nie tylko jest to możliwe, ale zupełnie pewne - tonem nie dopuszczającym sprzeciwu powiedział Harris - jestem tego pewien tak, jakbym nad brzegami Kuanzy naznaczył Dickowi miejsce spotkania.
- W takim razie musimy się spieszyć, jeżeli chcemy się tam znaleźć pierwsi - powiedział Negoro, podnosząc się z miejsca. W tej samej chwili jednak dwaj nędznicy zamarli w bezruchu, usłyszawszy podejrzany szelest, który teraz się powtórzył z o wiele większą siłą. Nagle papirusowe liście rozchyliły się gwałtownie, rozległo się wściekłe ujadanie psa i nad brzeg rzeczki wyskoczył olbrzymi brytan z otwartą paszczą i dziko błyskającymi oczyma.
- Dingo! - zakrzyknął Harris - Jakim cudem on tutaj trafił!?
- Przyszedł po swoją śmierć - wykrzyknął Negoro, chwytając za broń.

W tej chwili, gdy rozjuszony Dingo rzucił się na niego, padł strzał, po którym pies zawył boleśnie, głosem śmiertelnie ranionego zwierzęcia i znikł w gęstwinie krzewów. Portugalczyk pobiegł śladem ranionego śmiertelnie, jak wnosił z upływu krwi, zwierzęcia, nie mógł go jednak nigdzie znaleźć.

Toteż po bezowocnych poszukiwaniach obaj gentlemani udali się wprost w stronę rzeki Kuanza.


Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

<< wstecz 1 2


w Foto
15 letni kapitan
WARTO ZOBACZYĆ

Egipcjanie: od fellaha po faraona
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

Ch 12; Dali
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl