HAWAJE
08:31
CHICAGO
12:31
SANTIAGO
15:31
DUBLIN
18:31
KRAKÓW
19:31
BANGKOK
01:31
MELBOURNE
05:31
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » 15 letni kapitan » 15K I-5; Tajemnicze litery
15K I-5; Tajemnicze litery

Juliusz Verne


Wypadek z wrakiem okazał się bardzo korzystny dla jednego z pasażerów "Pilgrima". Szczęśliwcem tym był mały Janek, ponieważ pozyskał dwóch przyjaciół: Dinga i Herkulesa. Ten ostatni był jednym z Murzynów, zbudowanym jak atleta, o sile niewiarygodnej wprost, łagodny przy tym jak dziecko. Chłopczyk bawił się z nim po całych dniach, co rozweselało jego matkę zmartwioną nieco tym, iż wiatr dął bez zmiany w niewłaściwym kierunku, co mogło bardzo opóźnić podróż.

Mały Janek lubił patrzeć na swego nowo pozyskanego przyjaciela, olbrzyma, mającego około siedmiu stóp wysokości. Nie tylko się go nie obawiał, lecz z najwyższą radością się z nim bawił. Podobało mu się zwłaszcza, gdy Herkules stawiał go sobie na swych potężnych dłoniach i tak podnosił w górę, jak małą laleczkę.
- Jestem najwyższym człowiekiem na całym pokładzie - wołał chłopczyk z radosnym śmiechem.
- A czy ja jestem bardzo ciężki? - pytał.
- Bardzo! - odpowiadał Herkules. - Jak motyl bujający na trawce!
Innego rodzaju, lecz również bardzo miłym przyjacielem był Dingo. Pies ten na pokładzie "Waldecka" - według relacji Murzynów - unikał ludzi, na "Pilgrimie" zachowywał się zupełnie inaczej. Przepadał zwłaszcza za Jankiem, który znów lubił bardzo jeździć na brytanie, i był wierzchowcem o wiele lepszym, niż najpiękniejsze konie na biegunach.
Nie zawsze, niestety, mały Janek mógł spędzać swój czas na tak miłych zabawach, a to z tej przyczyny, iż pani Weldon, korzystając z tego, że na pokładzie "Pilgrima" wszyscy mieli dużo wolnego czasu, zaczęła uczyć chłopca trudnej sztuki czytania. By mu jednak ułatwić zdobycie tej wiedzy, zaczęła naukę od zabawy. Janek mianowicie rozpoznawać zaczął litery na ruchomych deseczkach, a gdy to się udało, z wolna z liter pojedynczych układał najpierw oddzielne wyrazy, jak: mama, tata, Dick, Dingo... a następnie i całe zdania.

Była to doskonała zabawa, którą chłopiec polubił tak bardzo, iż się nią zajmował nawet wtedy, gdy matki przy nim nie było.
Pewnego dnia literami zaczął się zajmować również i Dingo. Naprzód obwąchał każdą deseczkę starannie, a następnie zaczął się pilnie przyglądać li terom. Aż wreszcie jedna z deseczek zwróciła jego specjalną uwagę, stał nad nią długo, machał długo swym puszystym ogonem, aż wreszcie głośno szczeknął i porwał zębami deseczkę, którą złożył potem ostrożnie z daleka od innych. Była to deseczka z literą "S".
- Dingo! ... co ty robisz? - zawołał przestraszony chłopczyk, pełen obawy o całość swych zabawek.
Lecz wielki brytan nie miał zamiaru niszczenia liter, nie tylko nie odstępował ich, lecz przeciwnie - stanął nad pozostałymi, wpatrywał się w nie długo, aż wreszcie pochwycił pyskiem deseczkę drugą, którą położył obok pierwszej.
Gdy to zrobił, z triumfem podniósł łeb do góry i głośno zaszczekał.
Mały Janek, jak również i stary Tom, który w tej chwili opiekował się chłopczykiem, byli jednakowo zdumieni zachowaniem Dinga. Janek był przekonany, iż jego czworonożny przyjaciel również nauczył się czytać, a przynajmniej rozpoznaje litery nie gorzej od niego.
- Mamo! Dicku! ... chodźcie tutaj jak najprędzej - wołał uradowanym głosem. - Chodźcie! przekonajcie się, że nasz Dingo umie czytać.
Dick Sand pierwszy zbliżył się do psa, który nieruchomo stał wciąż nad literami przez siebie wybranymi i przeczytał: "S. V."
- Zechciej wymieszać litery, a zobaczysz, że Dingo wybierze je powtórnie - wołał Janek pełnym głębokiej wiary głosem. Wołania te zainteresowały również kapitana Hulla oraz panią Wel don, która dopiero teraz miała możność oderwania się od pracy, jaką była zajęta w swej kajucie.
Dick, mimo pewnego oporu Dinga, zmieszał wszystkie litery, a następnie rozłożył je wszystkie ponownie przed psem. Wtedy ten delikatnie zaczął obwąchiwać deseczki, przyglądać się im, aż wreszcie wybrał powtórnie te same, na których były litery "S. V."
- Rzecz zaprawdę zdumiewająca - odezwała się pani Weldon - czyżby ten pies istotnie rozpoznawał litery?
- Zwłaszcza, że są to te same litery, które Dingo ma wyryte na swej obroży - powiedział w głębokim zamyśleniu kapitan Hull. - Tomie! ... kapitan "Waldecka "miał podobno znaleźć tego psa nad brzegami Konga, prawda?
- Tak jest, panie kapitanie - odpowiedział stary Tom - kapitan "Waldecka" niejednokrotnie opowiadał tę historię.
- Ha! w takim razie pies ten miałby wiele do opowiedzenia o sobie - zrobił uwagę kapitan - i wielka szkoda, że to rozumne zwierzę nie ma możliwości zrobienia tego, bo w takim razie powiedziałby on nam może... - tutaj kapitan Hull zamilkł i wpadł w głębokie zamyślenie.
- Litery te, przez psa wybrane, coś ci przypominają, kapitanie? - z zaciekawieniem zapytała pani Weldon.
- Być może, pani. Coś mi się tam kołacze w głowie, jakaś myśl zamglona, jakieś wspomnienie... Byłby to dziwny zbieg okoliczności w każdym razie.
Możliwe, iż te litery dają wskazówki co do losu pewnego młodego podróżnika po Afryce, który do dziś jest niewiadomy.
- O kim takim mówisz, kapitanie? - zapytała pani Weldon. - Nie przypominam sobie bowiem imienia i nazwiska, które rozpoczynały by się od liter "S. V.".
- O, pani mogła nie słyszeć nawet o francuskim uczonym. Samuelu Vernonie, który udał się do Środkowej Afryki przed dwoma laty z polecenia Paryskiego Towarzystwa Geograficznego. Miał on zamiar przejść przez Czarny Kontynent z zachodu na wschód. Otóż tę swą wyprawę rozpoczął, o ile sobie przypominam, od ujścia Konga, zaś kresem jego podróży miały być: Przylądek Delgado i ujście rzeki Ruwumy, brzegami której iść właśnie miała wyprawa wspomnianego podróżnika.
- I uczony ten nazywał się Samuel Vernon?
- Tego ostatniego faktu jestem całkowicie pewien. Otóż możliwe, iż pierwsze litery imienia i nazwiska tego podróżnika właśnie wyryte zostały na obroży Dinga.
- I losy tego podróżnika nie są znane, bez względu na to, iż rozpoczął on swą podróż przed dwoma z górą laty? - ze wzruszeniem dopytywała się pani Weldon.
- Niestety, wszelkie wieści o nim zaginęły i nie są znane dotychczas nikomu.
Najprawdopodobniej został on zabity gdzieś po drodze przez dzikich.
- Więc pan przypuszcza, że Dingo należał do tego nieszczęśliwego podróżnika?... Lecz czy wiadomo było, że ów Samuel Vernon wziął ze sobą psa, udając się w tę daleką drogę?
- Jest to tylko moje przypuszczenie, które przyjąłem wtedy dopiero, gdy ujrzałem, że Dingo z całego alfabetu wybierał te właśnie litery. W podobnych podróżach bywają zazwyczaj bardzo długie postoje. Otóż Samuel Vernon dla zabicia czasu mógł pojętne zwierzę wyuczyć rozpoznawania pierwszych liter swego imienia i nazwiska. Po katastrofie, zwłaszcza jeżeli miała ona miejsce zaraz na początku podróży, pies łatwo mógł wrócić do punktu, z którego wyprawa ruszyła, to jest do ujścia rzeki Kongo.
- Powiedz mi jeszcze jedno, kapitanie - czy ten Samuel Vernon samotnie udał się w swą podróż, w towarzystwie tylko psa, co zresztą jest przypuszczeniem zaledwie? - zapytała raz jeszcze młoda kobieta.
- Żadne bliższe szczegóły wyprawy Samuela Vernona nie są mi znane, pani. Lecz jest niemożliwe, by mógł się on wybrać samotnie w taką podróż. Zazwyczaj podobne wyprawy odbywają się przy udziale, bardzo licznym czasami, krajowców, którzy pełnią obowiązki tragarzy i przewodników. Bez takiej pomocy podróżowanie po Afryce jest niemożliwe. Tak więc było niewątpliwie i w tym wypadku. Czy jednak Vernonowi towarzyszył jakiś Europejczyk - nie wiem. Być może, iż Dingo mógłby nam coś o tym powiedzieć? ... Może by o to zapytać?... - ze śmiechem zakończył słowa swe kapitan.
W tej samej chwili Dingo podniósł swój łeb w górę i zawył żałośnie, lecz prawie natychmiast jego rozumne oczy nabiegły krwią i zamigotał w nich wyraz straszliwej wściekłości.
Zdumiony kapitan rozejrzał się dokoła i jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem Portugalczyka, który w tym samym momencie wychylił się ze swej kuchni.
- Z jakiego powodu pies ten tak bardzo cię nienawidzi, Negoro? - zapytał kapitan.
- Czyż ja mogę to wiedzieć? - odpowiedział kucharz - Najwidoczniej moja osoba nie znalazła w jego oczach uznania.
- Jest wprost niemożliwe, byś nie znał tego psa dawniej - stanowczym tonem powiedział kapitan. - Przyznaj się, gdzie się z nim spotkałeś? ... Może to było w Afryce?
- Możliwe, iż pies ten widział mnie kiedyś i być może również, że go wtedy gdzieś tam kopnąłem - urągliwym głosem odpowiedział Negoro. - Z psami bowiem w bliższe, przyjazne stosunki nie wchodziłem nigdy, trudno więc wymagać, bym fakt ten zapamiętał. Po wymówieniu tych słów Portugalczyk cofnął się do swej kajuty, rzuciwszy przedtem psu pełne nienawiści spojrzenie.
- Dziwne jest to wszystko, bardzo dziwne - powiedziała pani Weldon - bo tylko spójrz, kapitanie, gdy Negoro stał się niewidoczny, Dingo jest znów spokojny, gdy przed chwilą było to straszne i niebezpieczne zwierzę.
- Musi być w tym jakaś tajemnica, niewątpliwie - odpowiedział kapitan - przecież Dingo, mimo swej siły, jest psem najłagodniejszym w świecie, a tylko widok Negora doprowadza go do wściekłości.
Lecz Dinga wprawiał w szaleństwo nie tylko widok Portugalczyka. Wystarczało samo wymówienie imienia Negoro. I w tym wypadku, gdy usłyszał słowo to z ust kapitana, momentalnie wyrwał się z rąk obejmującego go za szyję Janka i jak wściekły rzucił się ku drzwiom kuchni, które na szczęście były dobrze zamknięte.


Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

1


w Foto
15 letni kapitan
WARTO ZOBACZYĆ

W dolinie Kościeliskiej
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

MT 3: Fiordy i lodowce...
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl