HAWAJE
02:39
CHICAGO
06:39
SANTIAGO
09:39
DUBLIN
12:39
KRAKÓW
13:39
BANGKOK
19:39
MELBOURNE
23:39
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 67; Układ
DkG 67; Układ

Juliusz Verne


Gdy kwatermistrz stanął przed lordem, straż natychmiast się oddaliła.
- Wszak chciałeś ze mną mówić, Ayrtonie? - rzekł Glenarvan.
- Tak, milordzie - odpowiedział kwatermistrz.
- Czy tylko ze mną samym?
- Głównie z Wami, milordzie, ale sądzę, że byłoby lepiej, gdy by panowie Mac Nabbs i Paganel mogli być obecni przy naszej rozmowie.
- Dla kogóż to ma być lepiej?
- Dla mnie.


Ayrton mówił z zupełnym spokojem. Glenarvan kazał więc zawiadomić Mac Nabbsa i Paganela o jego żądaniu, a sam przypatrywał mu się badawczo. Gdy przywołani nadeszli i usiedli przy stole, rzekł do Ayrtona.
- Słuchamy cię.

Ayrton po chwili namysłu w te odezwał się słowa:
- Milordzie, zwyczaj każe, by przynajmniej dwaj świadkowie byli obecni przy zawieraniu kontraktu lub jakiegokolwiek układu między dwoma stronami. Oto powód, dla którego żądałem obecności panów Paganela i Mac Nabbsa. Bo, właściwie mówiąc, mam panu zaproponować pewien interes.

Glenarvan, znając dziwactwa Ayrtona, nie zmienił wyrazu twarzy, chociaż interes pomiędzy nim a tym człowiekiem wydał mu się rzeczą dość szczególną.
- Jakiż to interes? - spytał.
- Zaraz go wyłożę - odpowiedział Ayrton. - Ty, milordzie, chcesz się dowiedzieć ode mnie szczegółów, które ci mogą być pożyteczne. Ja w zamian chciałbym uzyskać coś dla mnie bardzo cennego. Jedno za drugie, nic darmo. Czy zgadzasz się, milordzie, na podobny układ?
- A jakież są te szczegóły, o których wspominasz? - zapytał żywo Paganel.
- Nie - rzekł Glenarvan - powiedz nam raczej, Ayrtonie, jakich korzyści żądasz dla siebie?

Ayrton schyleniem głowy dał poznać, że pojmuje różnicę między pytaniami Paganela i Glenarvana.
- Ty, milordzie - rzekł - masz zawsze jeszcze zamiar oddania mnie w ręce władz angielskich?
- Tak jest, Ayrtonie, bo tego wymaga sprawiedliwość.
- Zaprzeczyć temu nie mogę - rzekł spokojnie kwatermistrz. - A więc nie zgodzisz się na uwolnienie mnie?



Glenarvan zawahał się w odpowiedzi na to stanowcze pytanie, od niej bowiem zależał teraz może los Henryka Granta! Jednakże poczucie obowiązku i sprawiedliwości przeważyło.
- Nie, Ayrtonie - odrzekł - nie mogę cię uwolnić!
- Ja też o to nie proszę - rzekł dumnie kwatermistrz.
- A więc czego żądasz?
- Czegoś pośredniego między szubienicą, która mnie czeka, i wolnością, której nie mogę uzyskać.
- A to jakim sposobem?
- Pozostawcie mnie na jednej z wysp bezludnych oceanu Spokojnego, z przedmiotami niezbędnemi do utrzymania życia. Będę sobie sam radził, będę żałował za moje winy, jeżeli mi na to czas pozwoli.

Glenarvan, nieprzygotowany na podobną propozycję, spojrzał na swych milczących towarzyszów i po chwili namysłu rzekł:
- Ayrtonie, jeżeli zgodzę się na twoje żądanie, czy w takim razie powiadomisz mnie o tem, co potrzebuję wiedzieć?
- Nie inaczej, milordzie, to jest o tyle, o ile sam wiem o kapitanie Grancie i Britannji.
- Wszystko, co wiesz?
- Zupełnie wszystko.
- Ale któż zaręczy, że tak będzie istotnie?
- Domyślam się, co cię niepokoi, milordzie; musisz uwierzyć słowom moim, słowom złoczyńcy! Tak, to prawda! Lecz cóż robić? Okoliczności tak się złożyły, a wam wolno je przyjąć lub odrzucić.
- Zdaję się na ciebie, Ayrtonie - rzekł Glenarvan.
- I słusznie, milordzie. Zresztą jeżeli cię oszukam, będziesz miał zawsze sposobność zemszczenia się.
- Ciekawym jak?
- Zabierając mnie z wyspy, z której przecież nie będę mógł umknąć.

Ayrton miał zawsze odpowiedź gotową; sam przeciw sobie stawiał zarzuty i odpierał je zwycięsko. Widać było, że pragnął, aby traktowano z ufnością jego słowo. Z jego też strony było tu najzupełniejsze zaufanie, a znalazł jeszcze środek posunięcia dalej swojej bezinteresowności.
- Panowie - odezwał się - chciałbym, abyście byli przekonani o tem, że postępuję z wami otwarcie; nie myślę wcale was oszukiwać i dam wam nowy dowód mej szczerości w tej sprawie. Postępuję szczerze, bo sam liczę wiele na waszą prawość.
- Mów więc, Ayrtonie - rzekł Glenarvan.
- Tak, milordzie. Szczegóły, które mogę wam podać, odnoszą się do mnie, tyczą się mojej osobistości i nie na wiele wam się zdadzą do trafienia na ślad, którego szukacie.

Na twarzach Glenarvana i majora widać było żywe niezadowolenie. Zdawało im się, że Ayrton posiadał ważną tajemnicę, a tymczasem wyznaje, że to, co powie, na nic się im nie przyda. - Na twarzy Paganela nie było widać, co myśli. Wszelako to oddawanie się im Ayrtona bez żadnej rękojmi usposobiło przychylnie dla niego słuchaczów, szczególniej też, gdy dodał:
- Uprzedziłem was, milordzie, że sprawa korzystniejsza będzie dla mnie, niż dla was!
- W każdym razie - rzekł Glenarvan - przyjmuję twoją propozycję, Ayrtonie. Daję ci moje słowo, że zawieziemy cię na jedną z wysp oceanu Spokojnego.
- Dziękuję ci, milordzie - odparł kwatermistrz.

Czy obietnica lorda ucieszyła tego szczególnego człowieka, trudno było zgadnąć; bo na jego obojętnej twarzy nie odbiło się żadne wrażenie. Zdawało się, jakby cała ta sprawa tyczyła się kogo innego.
- Więc jestem gotów odpowiadać na zapytania - rzekł Ayrton.
- Nie będziemy ci zadawać pytań - rzekł Glenarvan - mów sam, co wiesz, zaczynając od tego, kim jesteś.
- Panowie - rzekł Ayrton - jestem rzeczywiście Tomaszem Ayrtonem, kwatermistrzem okrętu Britannia. Opuściłem Glasgow na okręcie Henryka Granta d. 12- go marca 1861 roku. Przez czternaście miesięcy przebiegaliśmy razem wody oceanu Spokojnego, by znaleźć korzystną miejscowość dla założenia szkockiej osady. Henryk Grant był człowiekiem zdolnym do wielkich przedsięwzięć, ale często żywe pomiędzy nami toczyły się spory. Jego charakter nie zgadzał się z moim. Ja nie umiałem mu ulegać, a Henryk Grant, gdy raz co postanowił, nie można było mu się opierać; człowiek to żelaznej woli dla siebie i dla innych. Mimo to odważyłem się na bunt, usiłowałem przeciągnąć na moją stronę załogę i zawładnąć okrętem. Mniejsza o to, czy miałem słuszność, czy też nie; dosyć, że Grant nie mógł mnie dłużej znieść i wysadził mnie na zachodnim brzegu Australji.
- Australji? - rzekł major, przerywając opowiadanie Ayrtona. - A zatem opuściłeś okręt przed wypoczynkiem w Callao, skąd były ostatnie o nim wiadomości?
- Nie inaczej - odpowiedział Ayrton - bo Britannia nie zatrzymywała się wcale w Callao, gdy ja znajdowałem się na jej pokładzie. I jeśli wspominałem wam o Callao w posiadłości Paddy O`Moore`a, to wiedziałem o niem z waszego własnego opowiadania.
- Mów dalej, Ayrtonie - rzekł Glenarvan.
- Zostałem więc sam jeden, opuszczony, na wybrzeżu prawie zupełnie pustem, lecz o dwadzieścia mil tylko od zakładów poprawczych w Perth, stolicy Australji Zachodniej. Błąkając się po wybrzeżach, spotkałem bandę zbiegłych zbrodniarzy. Przyłączyłem się do niej. Zwolnij mnie, milordzie, od opowiadania mego życia w ciągu półtrzecia roku. Dosyć będzie, gdy powiem, że stałem się dowódcą zbiegów, pod imieniem Ben- Joyce`a. W miesiącu wrześniu 1864 roku przybyłem do osady irlandzkiej, gdzie pozostałem, pełniąc obowiązki służącego i nosząc własne moje imię Ayrtona. Tam wyczekiwałem na sposobność pochwycenia jakiego okrętu, bo to było głównym moim celem. W dwa miesiące później przybył Duncan. Od was to, milordzie, gdyście przybyli do naszej osady, dowiedziałem się o wypoczynku Britanji w Callao i ostatnich o tym okręcie wieściach z miesiąca czerwca 1862 r., więc w dwa miesiące po opuszczeniu go przeze mnie, równie jak o całej sprawie dokumentu, o rozbiciu się okrętu na jednym z punktów trzydziestego siódmego równoleżnika, na koniec o ważnych powodach, które was skłoniły do szukania Henryka Granta na stałym lądzie Australji. Nie wahałem się ani na chwilę; postanowiłem opanować Duncana, bo to pyszny statek, któryby się wymknął najlepszym okrętom marynarki angielskiej. Ale ponieważ był bardzo uszkodzony, pozwoliłem wam zatem odesłać go do Melbourne, a sam przystałem do was jako przewodnik, mający was doprowadzić do fikcyjnie oznaczonego przeze mnie na wschodnim brzegu Australji miejsca rozbicia się Britanji. Kierowałem więc waszą wyprawą przez prowincję Wiktorja, mając już to przed sobą, już to poza sobą bandę złoczyńców. Moi ludzie popełnili, otwierając most w Camden, niepotrzebną zbrodnię, ponieważ Duncan, już znajdując się przy brzegu, nie mógł mi się wymknąć, a będąc panem tego jachtu, byłem panem oceanu. Oto, czemu zaprowadziłem was nad brzeg Snowy z zupełnem z waszej strony zaufaniem. Konie i woły padały jedne po drugich, bo je trułem rośliną gastrolabium. Wprowadziłem wasz wóz w błota Snowy także umyślnie... Ale wiesz już resztę, milordzie, i możesz być przekonany, że gdyby nie roztargnienie pana Paganela, dowodziłbym dzisiaj na pokładzie Duncana. Taka jest moja historja, milordzie. Żałuję, że moje opowiadanie nie naprowadzi cię na ślady Henryka Granta, i teraz widzisz, że zawierając ze mną układ, zły zrobiłeś interes.

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

1 2 dalej >>


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Nowa Zelandia: Wyspa Południowa
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

MT 1 - Początek wyprawy
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl