HAWAJE
02:23
CHICAGO
06:23
SANTIAGO
09:23
DUBLIN
12:23
KRAKÓW
13:23
BANGKOK
19:23
MELBOURNE
23:23
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 57; O trzydzieści mil na północ
DkG 57; O trzydzieści mil na północ

Juliusz Verne


Dnia 7- go lutego, o szóstej godzinie z rana, Glenarvan dał znak do odjazdu. Deszcz ustał w nocy, a niebo, zarzucone małemi szaremi chmurkami, zatrzymywało promienie słońca o trzy mile angielskie nad ziemią. Temperatura umiarkowana pozwalała narazić się na trudy całodziennej podróży.

Paganel wymierzył na mapie odległość pomiędzy wierzchołkiem Cahna i Aucklandu; wynosiła ona ośmdziesiąt mil, była to więc podróż na dni osiem, a na dobę wypadało mil angielskich dziesięć. Ale zamiast postępować krętemi brzegami morza, zdawało mu się korzystniejszem dotrzeć do zbiegu rzek Waikato i Wajpy, znajdującego się o mil trzydzieści, pod wioską Ngarnavahia. Tam przechodzi overland mail track, droga, a raczej ścieżka, po której mogą dążyć powozy i która przecina wielką część wyspy od miasta Napier wzdłuż zatoki Hawkesa do Aucklandu. Wtenczas byłoby łatwo dostać się do Drury i spocząć w doskonałym hotelu, zaleconym przez naturalistę Hochstettera. Podróżni, zaopatrzeni w żywność, zaczęli okrążać zatokę Aotea. Przez ostrożność nie rozłączali się i z nabitemi karabinami badali wzrokiem faliste równiny wschodu. Paganel, ze swą doskonałą mapą w ręku, rozkoszował się jak artysta, odkrywając dokładność, z jaką odznaczono na niej szczegóły najdrobniejsze.


Przez pewną część dnia małe grono podróżnych postępowało po piasku, złożonym ze szczątków muszli i części wapnistych mięczaka sepji, a zawierającym wielką ilość tlenków żelaza. Gdyby kto zbliżył do ziemi magnes, to magnes pokryłby się natychmiast błyszczącemi kryształkami.

Na brzegu, obmywanym przez przypływ morza, igrało kilka zwierząt morskich, nie myślących wcale uciekać. Były to foki, na których okrągłe głowy, szerokie czoła, wyraziste oczy można patrzeć prawie z przyjemnością i rozumieć, dlaczego bajka, poetyzując na swój sposób tych ciekawych mieszkańców wód, zrobiła z nich zachwycające syreny, chociaż głos ich jest tylko niemiłem chrząkaniem. Zwierzęta te, liczne na brzegach Nowej Zelandji, są przedmiotem handlu; łowią je dla ich tłuszczu i skóry. Odróżniały się od fok leżące śród nich trzy czy cztery słonie morskie, szaro- niebieskiego koloru, mające długości od 25 do 30 stóp.

Te ogromne zwierzęta ziemnowodne, wyciągnięte leniwie na olbrzymich porostach wodnych z rodzaju Laminaria, podnosiły swoje łby: zabawnie poruszały twardo- jedwabistemi długiemi wąsami, wyglądającemi jak korkociągi lub fryzowane wąsy eleganta. Robert przyglądał się z zajęciem tym ciekawym stworzeniom, gdy nagle zawołał zdziwiony:
- Patrzcie! Te foki jedzą kamienie!

I rzeczywiście, niektóre z tych zwierząt łykaly chciwie kamyki, leżące na brzegu.
- Przecież to rzecz znana - odpowiedział Paganel. - Istotnie, zwierzęta te łykają kamienie.
- Szczególne pożywienie! - zawołał Robert. - Przecież to trudne do strawienia!
- Zwierzęta ziemnowodne nie dlatego połykają kamienie, aby się niemi żywić, mój chłopcze, ale aby napełnić żołądek. Jest to sposób powiększania ciężaru gatunkowego, dla ułatwienia sobie zagłębiania się na dno wód. Gdy powrócą na ląd, wyrzucą z siebie te kamienie. Zobaczysz, że wnet pogrążą się i zagłębią w wodzie.

Rzeczywiście, wkrótce potem z pół tuzina fok, dostatecznie obciążonych, posunęło się zwolna wzdłuż brzegu i zniknęło w morskich odmętach. Ale nie można było tracić drogiego czasu i oczekiwać na ich powrót; z wielkim żalem Paganela wznowiono marsz, wstrzymany na chwilę.

O dziesiątej godzinie zatrzymano się, aby zjeść śniadanie u stóp skał bazaltowych, ułożonych na podobieństwo ołtarzy na uroczyskach celtyckich. Znaleziono pokład ostryg, których nieco zjedli podróżni. Małe one były i niezbyt przyjemnego smaku, ale Olbinett posłuchał rady Paganela i piekł je na gorących węglach: tak przygotowane, znikały tuzinami w żołądkach podróżników. Posiliwszy się, ruszono dalej brzegami zatoki. Zębate i urwiste jej skały były schronieniem mnóstwa ptaków morskich; fregaty, głuptaki, mewy i ogromne żaglościgi (albatrosy) nieruchomo siedziały na wierzchołkach ostro zakończonych.

O czwartej godzinie wieczorem dziesięć mil było już przebytych bez trudu i zmęczenia. Podróżni chcieli iść dalej aż do nocy. Lecz właśnie wtenczas kierunek drogi musiał być zmieniony; trzeba było, okrążając podnóża kilku gór, które widniały na północy, wkroczyć do doliny Wajpa. Ziemia przedstawiała się z daleka, jakby pokryta ogromnemi łąkami, które się ciągnęły, jak tylko wzrok mógł zasięgnąć, i obiecywały łatwy pochód. Podróżni, przybywszy na krańce tych pól zielonych, zostali jednak nagle rozczarowani. Zamiast łąki znaleźli krzaki gęste o małych, białych kwiatkach; pomiędzy niemi rosły wysokie i gęste paprocie, w które szczególniej obfituje Nowa Zelandja. Trzeba było się przedzierać przez te krzewy drzewiaste, a to był kłopot nie lada. Jednakże do ósmej wieczorem przebyto pierwsze grzbiety Hakarihoata - Ranges i zaraz zabrano się do urządzenia obozowiska. Można było pomyśleć o spoczynku, przebywszy bez zatrzymania się mil czternaście. Nie mieli ani wozu, ani namiotu i trzeba było wybierać miejsce spoczynku u stóp wspaniałych jodeł norfolkskich. Kołder nie brakowało, zastępowały one łóżka i okrycia.

Glenarvan przedsięwziął konieczne środki ostrożności na noc: On i jego towarzysze, dobrze uzbrojeni, mieli czuwać po dwu aż do świtu. Ognia nie rozniecano wcale. Takie zapory płonące są konieczne dla obrony przeciwko dzikim zwierzętom; ale w Nowej Zelandji niema ani tygrysów, ani lwów, ani niedźwiedzi, ani żadnych dzikich zwierząt, chociaż byli tam Nowo- Zelandczycy; ale właśnie dla niezwabienia tych dwunożnych jaguarów nie rozpalono ognia. Gdyby nie muchy, zwane „ugamu” w języku krajowym, których ukłucie jest przykre, i szczury, które dobierały się śmiało do zapasów żywności, noc przeszłaby najspokojniej.

Nazajutrz, 8- go lutego, Paganel obudził się już więcej jakoś pogodzony z krajem, w którym przebywał. Maorysi, których się najbardziej obawiał, nie pokazali mu się ani we śnie, ani na jawie. Zadowolenie jego objawiło się w tych słowach, skierowanych do Glenarvana:
- Zdaje mi się, że ta mała nasza przechadzka skończy się szczęśliwie. Dziś wieczorem dosięgniemy połączenia się Wajpy z Waikato, a przeszedłszy je, już nie będziemy się potrzebowali obawiać spotkania krajowców na drodze do Aucklandu.
- Ileż drogi mamy jeszcze przed sobą, aby dosięgnąć zbiegu Wajpy i Waikato? - zapytał Glenarvan.
- Piętnaście mil; to jest mniej więcej tyle, ile przebyliśmy wczoraj.
- Ale opóźnimy się bardzo, jeżeli te zarośla bez końca będą nam zawadzać!
- Nie - odpowiedział Paganel - będziemy się trzymać brzegów Wajpy, a tam nie będzie już przeszkód, lecz, przeciwnie, droga łatwa.
- A więc idźmy - rzekł Glenarvan, ujrzawszy, że i panie gotowe już są do drogi.

Przez kilka pierwszych godzin gęste zarośla utrudniały pochód; podróżni przedzierali się tam nawet, gdzie by ani wóz, ani konie nie przeszły; nie bardzo więc żałowali, że nie mają takiego wozu, jak w Australji. Dopóki w Nowej Zelandji nie powstaną drogi dla wozów przez te gąszcze krzaczaste, dopóty będzie ona dostępna tylko dla piechurów. Niezliczone gatunki paproci, zarastające tam ziemię, bronią jej równie zacięcie, jak Maorysi. Grono podróżnych naszych doświadczało zatem tysiąca trudności, przebywając równiny, na których się wznoszą pagórki Hakarihoata. Ale przed południem dosięgli brzegów Wajpy i już bez trudu zwrócili się ku północy urwistemi wybrzeżami rzeki.

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

1 2 dalej >>


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Australia: Flora najmniejszego kontynentu
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

CA 5; Chichicastenango
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl