HAWAJE
02:55
CHICAGO
06:55
SANTIAGO
09:55
DUBLIN
12:55
KRAKÓW
13:55
BANGKOK
19:55
MELBOURNE
23:55
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 50; Przeszłość kraju, do którego się jedzie
DkG 50; Przeszłość kraju, do którego się jedzie

Juliusz Verne


Nazajutrz, dnia 27- go stycznia, podróżni umieścili się na pokładzie statku Macquarie w ciasnym baraku na rufie brygu. Gospodarz nie ofiarował paniom swej kajuty; mało je obeszła ta niegrzeczność, bo było to legowisko dobre tylko dla niedźwiedzia.

O wpół do pierwszej ruszono z miejsca wraz z odpływem morza. Z trudnością podniesiono kotwicę, mocno w gruncie zahaczoną. Lekki wiatr południowo - zachodni wzdymał żagle, zaciągane jedne po drugich. Pięciu ludzi, należących do osady, nie bardzo się jakoś zwijało, i Wilson chciał im pomagać. Ale Halley poprosił go, by siedział spokojnie i nie wtrącał się do tego, co do niego nie należy, bo zwyczajem jego było radzić sobie samemu, rady zaś i pomocy nie potrzebował. Pił wyraźnie do Johna, który się uśmiechał, patrząc na niezgrabne obroty osady. To też John zrozumiał, o co idzie, i postanowił nie wdawać się w nic, chyba, gdyby niezdarność majtków narażała bezpieczeństwo statku.


Ale nadeszła w końcu chwila, że podniecani przekleństwami swego pana, majtkowie zdołali rozwinąć wszystkie żagle. Pomimo to jednak bryg, będący istnem pudłem o szerokim dziobie i spodzie, tudzież o ciężkiej rufie, zaledwie posuwał się naprzód. Ha, trudno! Trzeba było i z tem się pogodzić. Bo choć Macquarie płynął tak wolno, to jednak musiał przecież w ciągu dni pięciu, a najwyżej sześciu, dowlec się do Aucklandu.

O siódmej wieczorem stracono z oczu brzegi Australji i światło latarni morskiej w porcie Eden. Falowanie morza dawało się we znaki statkowi. Ciężko zapadał w próżnię po ustępujących bałwanach. Pobyt podróżnych w baraku przykry był z powodu gwałtownych wstrząśnień, a nie mogli pozostać na pokładzie, bo deszcz padał gwałtowny. Zmuszeni więc byli siedzieć, jak w więzieniu.

Mało rozmawiano, każdy oddawał się swoim myślom; tylko lady Helena i Marja zamieniały niekiedy zdania. Glenarvan nie mógł usiedzieć na miejscu, wstawał i chodził; za to major ani się ruszył. John z Robertem wychodzili na pokład od czasu do czasu, żeby spojrzeć na morze. Paganel zaś, siedząc w swym kącie, mruczał coś niezrozumiałego. O czemże myślał szanowny geograf? O tej Nowej Zelandji, ku której wiodła go fatalność. Przechodził właśnie myślą jej dzieje, złowroga jej przeszłość stawała mu przed oczyma. Ale czy w tej całej historji zdarzył się choć jeden fakt, jeden wypadek, z którego by ci, co tę ziemię odkryli, mogli wnosić, że była lądem a nie wyspą?

Nowożytny geograf, żeglarz nie mogli jej nazywać niewłaściwie! Widać było, że Paganelowi ciągle tkwiło w myśli tłumaczenie dokumentu, jakby go jakie widzenie opętało. Po Patagonji; po Australji, wyobraźnia jego, pobudzona jednym wyrazem, czepiła się teraz Nowej Zelandji. Jeden tylko punkt zatrzymywał go na tej drodze przypuszczeń.
- Contin... Contin... powtarzał sobie; przecież to znaczy: kontynent, ląd stały.

I zaczął przechodzić myślą wszystkich żeglarzy, którzy odwiedzali te dwie wielkie wyspy mórz australijskich.

Dnia 13- go grudnia 1642 r. Holender Tasman, odkrywszy ziemię Van- Diemen, przybił do nieznanych brzegów Nowej Zelandji; kilka dni płynął wzdłuż brzegu, a 17- go wpłynął do obszernej zatoki, zakończonej wąską cieśniną między dwiema wyspami. Wyspa północna, to Ika- na Maoui, które to wyrazy zelandzkie znaczą „ryby Mauwi”, wyspa południowa, to Tawai Pouna- Mon - co znaczy: wieloryb, wydający jaspis zielony. Abel Tasman wysłał łodzie ku ziemi i powróciły w towarzystwie dwu czółen napełnionych hałaśliwymi krajowcami. Dzicy byli średniego wzrostu, koloru skóry brunatno- żółtego; kości mieli wystające, głos twardy, włosy czarne, związane na głowie na sposób japoński, z zatkniętem w nie wielkiem piórem białem.

Pierwsze to widzenie się Europejczyków z krajowcami zdawało się zapowiadać stosunki przyjazne i trwałe. Ale nazajutrz, gdy jedna z łodzi Tasmana udała się ku brzegom dla wyszukania miejsca stosownego do zarzucenia kotwicy, napadło na nią siedem piróg, czyli wielkich czółen z krajowcami. Łódź holenderska przechyliła się i nabrała wody; dowodzący nią oficer pierwszy ugodzony był w gardło piką, niezgrabnie wyrobioną, i padł w morze. Z sześciu jego towarzyszów czterech poniosło śmierć; dwaj inni, również jak i oficer, ocaleli, dostawszy się wpław do okrętu. Po smutnem tem zajściu, Tasman odpłynął, ograniczając swą zemstę do kilku strzałów muszkietowych, które prawdopodobnie żadnego z dzikich nie dosięgły. Opuścił tę zatokę, która dostała nazwę Morderczej, zwrócił się w stronę zachodnią i 15- go stycznia zbliżył się do cypla północnego. Tutaj znów gwałtowność fal, odbijających się od skalistego brzegu, i niechętne usposobienie dzikich krajowców nie dozwoliły mu nabrać wody do picia; opuścił więc stanowczo te strony, nadawszy im nazwę Staten- Land, to jest Ziemia Stanów, na cześć Stanów jeneralnych Holandji. Żeglarz holenderski mniemał naprawdę, że te ziemie sąsiadują z wyspami tejże nazwy, odkrytemi na wschód Ziemi Ognistej, na południowym krańcu Ameryki; mniemał, że znalazł „wielki ląd stały południowy”.

- Ale - mówił sobie Paganel - jeśli uszło żeglarzowi z 17- go wieku nazwać tę ziemię kontynentem, to nie uszłoby żeglarzowi w XIX - tym wieku. Takiego błędu niepodobna przypuścić. Nie! Jest tu coś, czego nie pojmuję. Więcej niż przez wiek cały zapomniano o odkryciu Tasmana; Nowa Zelandja zdawała się nie istnieć, gdy żeglarz francuski Surville zobaczył ją pod 35°37 szerokości. Z początku nie miał powodu żalić się na krajowców; zdarzyły się jednak gwałtowne wichry, nadeszła burza, która rzuciła na brzegi zatoki Schronienia szalupę z chorymi, należącymi do wyprawy. Jeden z naczelników krajowców, zwany Nagui- Noui, dobrze przyjął Francuzów i dał im miejsce we własnej swej chacie. Szło wszystko dobrze, dopóki nie skradziono Europejczykom czółna. Surville daremnie żądał jego zwrotu i ukarał krajowców spaleniem całej ich osady. Straszna ta i niesprawiedliwa zemsta wpłynęła na okrutny odwet, którego Nowa Zelandja miała być polem.

W 1796 roku dnia 6- go października ukazał się przy tych brzegach słynny Cook i wpłynął ze swym okrętem Endeavour do zatoki Taoue- Rou, starając się o przychylność krajowców dobrem z nimi postępowaniem. Ale żeby dobrze z kimś postępować, trzeba go pierwej mieć w ręku; Cook nie wahał się schwytać dwu czy trzech krajowców, którym przemocą dobrodziejstwa swe narzucił i których obdarowanych i ugłaskanych odesłał na ziemię. Wkrótce wielu innych, skuszonych opowiadaniem tamtych, przybyło dobrowolnie na pokład i zamieniało wzajemne dary z Europejczykami. W kilka dni potem zwrócił się Cook ku zatoce Hawkesa, wyżłobionej obszernie w lądzie od strony północnej. Spotkał się tam z plemieniem krajowców wojowniczem, krzykliwem i wyzywającem; doszło do tego, że musiał ich uspokoić strzałem kartaczami.

Dnia 20- go października zawinął do zatoki Toko- Malou; żyło tam około dwustu krajowców spokojnych. Botanicy okrętowi odbywali tam bardzo korzystne wycieczki, a krajowcy wozili ich własnemi czółnami. Cook zwiedził dwie wioski, otoczone palisadami, parapetami, podwójnemi rowami, z których znać było, że umiano jak należy budować warownie. Najważniejsze z miejsc obronnych otoczone było nieprzystępnemi błotami i wyglądało jak wyspa - nawet lepiej niż wyspa, bo nie tylko, że woda je otaczała, ale jeszcze grzmiała, przedzierając się przez próg naturalny, wysokości 60 stóp, na którym właśnie zbudowany był ten „pah” niedostępny.

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

1 2 dalej >>


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Kory drzew świata
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

Himalayak 2003 - o wyprawie
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl