HAWAJE
06:05
CHICAGO
10:05
SANTIAGO
13:05
DUBLIN
16:05
KRAKÓW
17:05
BANGKOK
23:05
MELBOURNE
03:05
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 34; Odjazd
DkG 34; Odjazd

Juliusz Verne


Lord Glenarvan nie miał zwyczaju tracić czasu, gdy co postanowił. Skoro propozycję Paganela przyjęto, wydał natychmiast rozkazy, aby przygotowania do tej podróży w jak najkrótszym dokonane były czasie; odjazd naznaczono na pojutrze, to jest 22- go grudnia.

Jakie miały być skutki tej nowej podróży przez Australję? Skoro istnienie kapitana Granta nie ulegało już wątpliwości, to następstwa tej wyprawy mogły być bardzo doniosłe. Nikt zapewne nie mógł liczyć na to, że na pewno spotka się z kapitanem na linji trzydziestego siódmego równoleżnika, którego się tak ściśle trzymano; lecz może na niej znajdą się jakie ślady jego pobytu a w każdym razie prowadziła ona do miejsca rozbicia się okrętu. To było najważniejsze. Co więcej, jeśli Ayrton podejmie się przyłączyć do podróżnych, prowadzić ich przez lasy Wiktorji i doprowadzić aż do wybrzeża wschodniego, to jeszcze pewniejsze były widoki powodzenia. Glenarvan wiedział o tem i dlatego też szczególniej starał się o zapewnienie sobie pomocy dawnego towarzysza kapitana Granta: najprzód więc zapytał gościnnego swego gospodarza, czy nie wyrządzi mu przykrości, proponując Ayrtonowi, aby im towarzyszył.

Paddy OMoore zgodził się, choć nie bez żalu; tracił bowiem w tym człowieku wybornego domownika.
- A więc, Ayrtonie, czy chcesz iść z nami na poszukiwanie rozbitków z okrętu Britannia?



Ayrton nie zaraz odpowiedział na to pytanie; zdawał się nawet wahać przez chwilę, aż po namyśle rzekł:
- Dobrze, milordzie, pójdę z wami i jeśli nie zdołam naprowadzić was na ślady kapitana Granta, to przynajmniej doprowadzę was do miejsca, w którem się okręt rozbił.
- Dziękuję ci, Ayrtonie - odrzekł Glenarvan.
- Jeszcze jedno pytanie, milordzie.
- Cóż takiego, mój przyjacielu?
- Gdzie macie zamiar spotkać się z Duncanem?
- Jeśli nie przejdziemy Australji od jednego jej brzegu do drugiego, to w Melbourne; albo na wybrzeżu wschodniem, jeśli nas poszukiwania aż tam zaprowadzą.
- A cóż będzie robił kapitan Duncana?
- Będzie oczekiwał w Melbourne na moje rozkazy.
- Więc służę panu, milordzie!

Wszyscy dziękowali serdecznie kwatermistrzowi okrętu Britannia, a dzieci jego dowódcy najczulszemi obsypały go pieszczotami; wszyscy uszczęśliwieni byli jego postanowieniem, prócz Irlandczyka, tracącego w nim wiernego i zdolnego sługę. Lecz Paddy rozumiał, jak wielkie przysługi oddać mogła w tej wyprawie obecność Ayrtona, dlatego też zgodził się bez szemrania. Glenarvan umówił się z nim o dostarczenie środków transportowych do odbycia tej podróży przez Australję, a porozumiawszy się z Ayrtonem, podróżni nasi wrócili na pokład jachtu. Zmieniła się postać rzeczy; wszyscy byli weselsi, wahanie ustąpiło. Odważni a szlachetni poszukiwacze nie mieli iść ślepo wzdłuż trzydziestego siódmego równoleżnika. Była pewność, że Harry Grant jest na lądzie stałym, i każdy był pod wpływem miłego uczucia, jakie sprawia pewność po zwątpieniu. Jeśli okoliczności posłużą, to Duncan za dwa miesiące może wysadzić kapitana Granta na brzegach Szkocji!

John Mangles, popierając zamiar odbycia tej podróży, sam też miał zamiar przyłączyć się do orszaku i mówił o tem z lordem Glenarvanem. Przedstawiał, co mógł, na poparcie swego projektu, poświęcenie swoje dla lady Heleny i zacnego jej małżonka, pożytek, jaki z niego mieć może wyprawa przy urządzaniu pochodu: że obecność jego na pokładzie jachtu nie jest potrzebna - słowem, przytaczał wszystko, prócz powodu najważniejszego, ale o którym nie potrzeba było mówić Glenarvanowi.
- Powiedz mi, kapitanie, czy ufasz zupełnie porucznikowi?
- Najzupełniej. Tomasz Austin jest dobrym marynarzem; doprowadzi on Duncana do miejsca przeznaczenia, naprawi go zręcznie i odprowadzi znów na dzień umówiony. Tom jest niewolnikiem obowiązku i karności, nigdy nie ośmieli się zmienić w czemkolwiek lub opóźnić wykonania danego mu rozkazu. Wasza Dostojność może więc liczyć na niego, jakby na mnie samego.
- Zgoda zatem, pojedziesz z nami, bo nawet - dodał z uśmiechem - radbym, abyś był obecny, gdy odnajdziemy ojca miss Marji Grant.
- Och! Wasza Dostojność!... - szepnął John Mangles.

Nic więcej nie umiał powiedzieć, pobladł i pochwycił podaną sobie dłoń lorda.

Nazajutrz John Mangles w towarzystwie cieśli i majtków, obładowanych zapasami żywności, powrócił do osady Paddy OMoorea, z którym wspólnie miał się zająć obmyślaniem i przygotowaniem środków transportowych. Cała rodzina Irlandczyka czekała już na niego, gotowa poddać się jego rozkazom. Obecny tam Ayrton nie odmawiał pomocy swej i rad, jakie mu dyktowało jego doświadczenie.

Paddy OMoore i Ayrton zgadzali się na jedno, że damy powinny odbywać tę drogę na wozie zaprzężonym w woły, a mężczyźni konno. Paddy podjął się dostarczenia koni, wołów i wozu. Wóz mierzył dwadzieścia stóp długości i nakryty był budą płócienną; unoszące go cztery koła, były to po prostu tarcze drewniane bez obręczy, bez szpryc i bez okucia. Przód, od tyłu znacznie oddalony, połączony był z nim za pomocą bardzo prostego mechanizmu, nie dozwalającego nagle zawrócić. U przodu wozu sterczał dyszel długości 35 stóp, do którego zaprzężono wzdłuż trzy pary wołów. Tak ustawione zwierzęta ciągnęły głową i karkiem zarazem, a to przy pomocy podwójnej kombinacji jarzma przywiązanego do karku i łańcucha przybitego płaską klamrą do jarzma. Wielkiej potrzeba było zręczności do kierowania tą machiną wąską, długą, chwiejącą się i wywrotną, a zarazem do popędzania wołów, stąpających nierówno i leniwie. Lecz Ayrton nauczył się już tego w osadzie Irlandczyka i Paddy OMoore pewny był, że da sobie radę. Jemu więc powierzono urząd przewodnika.

Wóz bez resorów był bardzo niewygodny, lecz nie było lepszego. John Mangles nie mógł nic ulepszyć w jego budowie, ale za to wewnątrz urządził go, jak może być najwygodniej. Najprzód więc przegrodził go deskami na dwa przedziały. W tylnym przedziale pomieszczono zapasy żywności, pakunki i kuchnię przenośną pana Olbinetta; przód cały urządzono dla dam. Z pomocą cieśli przedział ten zamienił się na wygodny pokój, pokryty szerokim kobiercem, na którym stała toaleta i dwa łóżka dla lady Heleny i miss Grant. Skórzana firanka zamykała ten apartament improwizowany, osłaniając go przed chłodem nocy. W nagłej potrzebie i mężczyźni mogli się tam schronić przed ulewnym deszczem; zwykle jednak miano rozbijać dla mężczyzn namiot, umyślnie wieziony. John Mangles robił, co mógł, aby na tej ciasnej przestrzeni nagromadzić wszystko, czego mogły potrzebować dwie kobiety - a powiodło mu się to nieźle. Lady Helena i Marja Grant nie miały powodu żalić się, że, zamiast kajut na pokładzie Duncana, mają toczący się pokój.

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

1 2 dalej >>


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Hawaje: Big Island
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

Swedseayak 2: Początek podróży
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl