HAWAJE
02:54
CHICAGO
06:54
SANTIAGO
09:54
DUBLIN
12:54
KRAKÓW
13:54
BANGKOK
19:54
MELBOURNE
23:54
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 27; Powrót na okręt
DkG 27; Powrót na okręt

Juliusz Verne


Pierwsze chwile minęły na ogólnej radości ze szczęśliwego powrotu wyprawy. Lord Glenarvan nie chciał jej mącić wiadomością o niepowodzeniu poszukiwań, już tedy wchodząc na pokład jachtu, zawołał:
- Ufności, przyjaciele, ufności! Kapitana Granta niema jeszcze tutaj, ale jesteśmy pewni, że go odnajdziemy.


Słowa te były konieczne, aby nadzieja nie wygasła w sercach uczestników podróży na Duncanie. Istotnie, gdy szalupa powracała do okrętu, lady Helena i Marja Grant do najwyższego stopnia miotane były niepewnością, a każda minuta wiekiem im się wydawała. Stojąc na tylnym pokładzie, z wytężonym wzrokiem, z sercem bijącem gwałtownie, liczyły powracających na okręt. Biednej Marji to zdawało się, że widzi ojca, to znów całkiem traciła nadzieję. Ze wzruszenia słowa przemówić nie mogła; nogi pod nią drżały tak, że ledwie się na nich utrzymać zdołała. Lady Helena objęła ją rękoma. - John Mangles w milczeniu wytężał oko; bystry jego wzrok marynarski nie mógł dostrzec kapitana po między wracającymi.
- On jest tam, powraca, mój ojciec drogi! - szeptało dziewczę.



Lecz w miarę zbliżania się szalupy, rozwiewało się złudzenie. Gdy powracający byli już tylko w odległości stu sążni od okrętu, nie tylko lady Helena i John Mangles, ale sama nawet Marja, łzami zalana, wszelką utraciła nadzieję. W samą więc porę lord Glenarvan odezwał się słowami pociechy i nadziei.

Po pierwszych powitaniach, Glenarvan opowiedział żonie, Marji i Manglesowi ważniejsze wypadki swej wycieczki, a przede wszystkiem zapoznał ich z nową interpretacją dokumentu, którą zawdzięczać należy przenikliwości Jakóba Paganela. Chwalił też bardzo odwagę i poświęcenie Roberta, mówiąc o niebezpieczeństwach, na jakie bywał narażony. Zakłopotany chłopiec nie wiedział, co z sobą zrobić, wreszcie znalazł schronienie w objęciach siostry.
- Nie masz się czego wstydzić, Robercie - rzekł John Mangles - postępowałeś, jak przystoi na syna kapitana Granta.
To mówiąc, wyciągnął rękę do brata Marji i dotknął ustami policzka, zroszonego łzami dziewczęcia.

Major i uczony geograf niemniej serdecznie byli powitani; a gdy Glenarvan opowiedział o upominku, danym przez siebie Thalcaveowi, lady Helena wyraziła żal, iż nie mogła uścisnąć dłoni zacnego Indjanina. Mac- Nabbs wymknął się zaraz po przywitaniu do swej kajuty, aby się ogolić; Paganel zaś biegał jak pszczoła, zbierając słodycz uśmiechów i pochwał. Chciał uściskać całą osadę Duncana, a utrzymując, że lady Helena i Marja Grant również do niej należą, zaczął od nich, a skończył dopiero na p. Olbinecie, który, jakby wywdzięczając tę uprzejmość, poprosił towarzystwo na śniadanie.
- Śniadanie! - zawołał Paganel.
- Tak jest, panie Paganel - odpowiedział Olbinett.
- Prawdziwe śniadanie, na prawdziwym stole, z nakryciem i serwetami?
- Bez wątpienia, panie Paganel.
- I nie będziemy jedli jaj na twardo, ani polędwicy ze strusia?
- Bynajmniej, panie Paganel - rzekł z powagą steward, urażony nieco w swej godności.
- Nie chciałem cię obrazić, mój przyjacielu - mówił z uśmiechem geograf - ale widzisz, przez cały ten miesiąc nie mieliśmy prawie nic innego i musieliśmy to jadać nie przy stole, jak wszyscy ludzie, ale leżąc na ziemi, lub siedząc skurczeni na drzewie, jak to bywało w ostatnich dniach naszego pobytu w tym pięknym kraju. Nie dziw się przeto, że śniadanie, zapowiedziane przez ciebie, wziąłem za marzenie, za fikcję, za chimerę jakąś.
- Chodźmyż, panie Paganel, przekonać się o jego rzeczywistości - rzekła lady Helena, zaledwie powstrzymując się od śmiechu.
- Czy Wasza Wysokość nie wyda rozkazów, co do kierunku drogi Duncana? - zapytał John Mangles.
- Po śniadaniu, mój drogi - odpowiedział Glenarvan pogawędzimy wszyscy wspólnie o programie nowej naszej wyprawy.

Wszyscy zeszli do jadalni; mechanikowi polecono mieć parę w pogotowiu do wyjazdu na znak dany. Major ogolony, jak należy, i reszta podróżnych, przebrawszy się szybko, zasiedli do stołu. Śniadanie było wyborne; jedzono też z apetytem, a Paganel, przez roztargnienie, jak mówił, po dwakroć wracał do każdego półmiska. Tak jedząc i gawędząc zarazem, nie zwrócił nawet uwagi na rzecz, która wszakże nie uszła bacznego oka lorda

Glenarvana: uczony i czcigodny sekretarz Towarzystwa Geograficznego nie dostrzegł względów i zabiegów, jakiemi John Mangles na każdym kroku otaczał młodziutką Marję Grant. Glenarvan z serdecznem współczuciem patrzył na tę piękną parę i począł wypytywać Johna Manglesa... ale całkiem o co innego.
- A jakże ci się twoja podróż powiodła, kapitanie?
- Jak może być najlepiej; tylko mam zaszczyt donieść Waszej Dostojności, że nie wracaliśmy przez cieśninę Magellańską.
- Więc opłynęliście przylądek Horn! - zawołał Paganel. - Mój Boże, jakaż to szkoda, że ja tam nie byłem!
- Nie można, kochany Paganelu, być w dwu miejscach jednocześnie; skoro przebiegałeś płaszczyzny pampy, to nie mogłeś żadną miarą w tym samym czasie opływać przylądka Horn.
- Niemniej przeto żałuję tego - odrzekł uczony.

John Mangles opowiadał dalej lordowi Glenarvan, jak płynąc wzdłuż brzegu amerykańskiego, obserwował wszystkie archipelagi zachodnie, lecz nigdzie nie znalazł najmniejszego śladu Britanji. Przybywszy do przylądka Pilares, u wejścia do cieśniny Magellana, zwrócił się z powodu wiatru przeciwnego na południe; Duncan, płynąc wzdłuż wysp Desolation, dosięgnął sześćdziesiątego siódmego stopnia szerokości południowej, opłynął przylądek Horn, minął ziemię Ognistą, a przebywszy cieśninę Le Maire, pilnował się już wybrzeży Patagonji. Tu, na wysokości przylądka Corrientes, wytrzymać musiał gwałtowność tego samego wiatru, który podróżnych trapił podczas burzy; na szczęście jednak jacht zniósł dobrze tę próbę, a od trzech już dni to zbliżał się, o ile można, do brzegów, to odpływał znowu na pełne morze. Dopiero huk wystrzału karabinowego oznajmił pożądany powrót gości, tak niecierpliwie oczekiwanych. Przy sposobności dowódca jachtu oddał hołd zasłużony rzadkiej nieustraszoności lady Glenarvan i panny Grant, które, jeśli okazały obawę podczas burzy, to tylko o los serdecznych przyjaciół, tułających się naówczas po płaszczyznach argentyńskich.

Po tem opowiadaniu, lord Glenarvan rzekł, zwracając się do Marji Grant:
- Miło mi słyszeć, kochana miss Marjo, to, co mówi kapitan, i wnosić, iż nie przykrzy ci się pobyt na pokładzie naszego statku.
- Czyż mogłoby być inaczej? - odpowiedziała Marja, spoglądając na lady Helenę, a może i na kapitana.
- Och! moja siostra kocha cię bardzo, panie John - zawołał Robert - i ja cię także kocham.
- Ja ci szczerą płacę wzajemnością, mój chłopcze - odrzekł John Mangles, cokolwiek zmieszany słowami Roberta, które i na twarz Marji wywołały lekki rumieniec.

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

1 2 dalej >>


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Argentyna: Cerro de San Francisco
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

AP 2; Pretoria
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl